Hej dziewczyny, byłam już kiedyś na jednym z forum tutaj “ sierpniowe staraczki” (anyzowa pamiętam Cię
) jednak szybko zniknęłam, ponieważ moja ciąża okazała się biochemiczna… co niestety zostawiło bardzo głęboką ranę w sercu, ale się nie poddaliśmy i staraliśmy się dalej. W grudniu, a dokładnie 27, zobaczyłam dwie grube krechy. Mieszkam w Irlandii, o ciąży dowiedziałam się będąc w Polsce na urlopie, na całe szczęście bo miałam okazję zrobić sobie wszystkie badania które zleciła moja prywatna doktorka od ręki.
Moja beta
28.12- 340,26
30.12- 997,11
5 stycznia wracałam do Irlandii z Polski i czułam w samolocie jakby coś mi pociekło, wysiadłam z samolotu, poszłam do toalety i zobaczyłam sporo krwi, nie było to plamienie.. było naprawdę sporo krwi. Odebrałam bagaż i pojechaliśmy do szpitala. Niestety w tym kraju ciążę traktują poważnie dopiero od 12 tygodnia, jednak mnie przyjęli i sprawdzili czy jest pęcherzyk w odpowiednim miejscu, czy nie jest to ciąża pozamaciczna np. Zrobili mi usg przez brzuch i widoczny był pęcherzyk. Doktorka powiedziała mi, że wszystko wyjdzie w przeciągu 2 tygodni, że albo się oczyszczę (poronię) albo będzie wszystko ok i ciąża się utrzyma i za dwa tygodnie będę miała wizytę. Wyszłam stamtąd w gorszym stanie niż jak weszłam. Moja prywatna doktorka była na urlopie w tym czasie, napisałam jej jednak wiadomość, odpisała mi że muszę przyjąć progesteron, podała namiar na doktora innego żebym tam jechała. Ja akurat miałam progesteron w domu (ten z sierpnia) i przyjęłam od razu, na drugi dzień pojechałam do tego lekarza sprawdzić jeszcze raz jak to wygląda. Wszystko wyglądało prawidłowo, nawet było widać malusi zarodek w pęcherzyku… ale też zostałam poinformowana, że jest to bardzo wczesna ciąża i różnie może być. W niedziele moja doktorka wraca z urlopu i od razu mnie przyjmie żeby sprawdzić jak to wszystko wygląda. Także melduję się z Wami z terminem OM na 04.09, ale ze strachem takim jakiego w życiu nie czułam.