Piotrusiowa
Fanka BB :)
Hej dziewczyny.
Więc w dużym skrócie napiszę jak to u mnie się zaczęło. Od kilku dni pobolewał mnie krzyż i brzuch jak na okres. 30.11 po południu ból się nasilił do tego stopnia, że utrudniał funkcjonowanie. Bóle szły przede wszystkim z krzyża, nie wiedziałam czy to ból czy skurcz właściwie, bo ataki były bardzo nieregularne na początku co godzinę, potem 30-40 min, a na końcu różnie: 12, 7 i 5, ale nie było w tym wszystkim żadnej powtarzalności. O spaniu nie było mowy, bo ból nie pozwalał. O 4 nad ranem coś mnie tknęło i papierkiem lakmusowym sprawdziłam czy wody się nie sączą. Oczywiście zabarwił się na niebiesko, więc od razu do szpitala pojechaliśmy. Ok. 5 leżałam już na patologii, a skurcze dalej były różnie raz co 7, raz co 5, a nawet i co 3 min się zdarzały. Oczywiście na ktg zapisywały się ledwo na poziomie 50-60%, dlatego dla położnych to byłam panikarą zwykłą. Rozwarcie na 1,5 palca i wsio. W tym czasie odszedł mi cały czop. Wycieku wód lekarka nie stwierdziła :-/ Po usg gin kazał mnie jednak umieścić na porodówce. I tam znowu położne w konsternacji i ich wyraz twarzy mówiący "co ona tu robi do diabła?", no ale z decyzją lekarza nie dyskutowały i kazały mi się rozgościć wraz z mężem na sali porodowej. Ok. 8 dali mi jakieś czopki na przyspieszenie, ale chyba nie podziałały, bo przyszedł lekarz i stwierdził, że jak do 11 nic się nie rozwinie to wracam na patologię "dojrzewać"... Wtedy dopiero chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do znajomego, by coś zainterweniował, bo nie uśmiechało mi się chodzić z tymi bólami pewnie do wieczora (a bolało konkretnie, pomimo, że na zapisie ktg nic szczególnego nie wykazywało). Po 10 min wszedł ordynator i o 10.00 dali mi 5 jednostek oksytocyny. Potem poszło już tak szybko, że o 12.55 zaczęły się parte i po 5 min. malutka była już z nami. Położne w szoku, bo nie spodziewały się, że tak się to szybko rozkręci. W każdym bądź razie poród miałam szybki - 3 godziny tak naprawdę, bo te wcześniejsze bóle przed podaniem oksy to teraz mogę z pełną świadomością stwierdzić, że to było smyranie jakieś, a nie bóle :-).
Więc w dużym skrócie napiszę jak to u mnie się zaczęło. Od kilku dni pobolewał mnie krzyż i brzuch jak na okres. 30.11 po południu ból się nasilił do tego stopnia, że utrudniał funkcjonowanie. Bóle szły przede wszystkim z krzyża, nie wiedziałam czy to ból czy skurcz właściwie, bo ataki były bardzo nieregularne na początku co godzinę, potem 30-40 min, a na końcu różnie: 12, 7 i 5, ale nie było w tym wszystkim żadnej powtarzalności. O spaniu nie było mowy, bo ból nie pozwalał. O 4 nad ranem coś mnie tknęło i papierkiem lakmusowym sprawdziłam czy wody się nie sączą. Oczywiście zabarwił się na niebiesko, więc od razu do szpitala pojechaliśmy. Ok. 5 leżałam już na patologii, a skurcze dalej były różnie raz co 7, raz co 5, a nawet i co 3 min się zdarzały. Oczywiście na ktg zapisywały się ledwo na poziomie 50-60%, dlatego dla położnych to byłam panikarą zwykłą. Rozwarcie na 1,5 palca i wsio. W tym czasie odszedł mi cały czop. Wycieku wód lekarka nie stwierdziła :-/ Po usg gin kazał mnie jednak umieścić na porodówce. I tam znowu położne w konsternacji i ich wyraz twarzy mówiący "co ona tu robi do diabła?", no ale z decyzją lekarza nie dyskutowały i kazały mi się rozgościć wraz z mężem na sali porodowej. Ok. 8 dali mi jakieś czopki na przyspieszenie, ale chyba nie podziałały, bo przyszedł lekarz i stwierdził, że jak do 11 nic się nie rozwinie to wracam na patologię "dojrzewać"... Wtedy dopiero chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do znajomego, by coś zainterweniował, bo nie uśmiechało mi się chodzić z tymi bólami pewnie do wieczora (a bolało konkretnie, pomimo, że na zapisie ktg nic szczególnego nie wykazywało). Po 10 min wszedł ordynator i o 10.00 dali mi 5 jednostek oksytocyny. Potem poszło już tak szybko, że o 12.55 zaczęły się parte i po 5 min. malutka była już z nami. Położne w szoku, bo nie spodziewały się, że tak się to szybko rozkręci. W każdym bądź razie poród miałam szybki - 3 godziny tak naprawdę, bo te wcześniejsze bóle przed podaniem oksy to teraz mogę z pełną świadomością stwierdzić, że to było smyranie jakieś, a nie bóle :-).