Olu rozmów przeprowadziłam z nim już tysiące. Sam mnie o nie prosił. Sam prosił o radę co robić. Tylko co z tego, jak i tak mnie nie słuchał, z góry zakładając, że jestem uprzedzona? No przykro mi, ale nie powiem mu - nie, nic nie rób, bo masz na to za mało czasu i w sumie po co skoro ex i tak ma większy wpływ niż Ty. Nie uważam tego za edukacyjne. Jest ojcem. Powinien reagować. Tym czasem sam ma pretensje do ex, że na wszystko mu pozwala (łącznie z olewaniem nauki), a sam nie robi nic by go czegoś nauczyć (poza nauką, bo tu M się stara nadrabiać braki jakie mu narastają). Nie uważam, że dobrym podejściem jest puszczanie mimo uszu kłamstw (a nie raz M go już na nich przyłapał), niewywiązywanie się ze swoich obowiązków (a nie ma ich tak wiele), czy nie słuchanie starszych (a to jest w tej chwili nagminne). Brak ponoszenia konsekwencji za złe postępowanie nie będzie niosło ze sobą niczego dobrego. Nie mówię, że M jest łatwo, ale nie powinien nie próbować. Bo powiedzenie: mam za mało czasu by do niego dotrzeć, jak dla mnie jest bardzo lichą i prostą wymówką. Rozumiem też, że to dziecko jest w ciężkiej sytuacji. Ma rozbitą rodzinę i szajbniętą matkę. Ale brutalnie rzecz ujmując nie on pierwszy i nie ostatni. To, że jego rodzicom się nie ułożyło nie oznacza, że on automatycznie stał się świętą krową, której na wszystko można pozwolić, której wszystko ujdzie na sucho i która nie musi być odpowiedzialna za to co robi. Zwłaszcza, że ma to wpływ nie tylko na jego życie, ale i na osób trzecich. I wiesz co? Nie jestem w swojej ocenie osamotniona. Nie tylko ja staram się pokazać M co się dzieje. Jego brat, siostra i szwagierki też sygnalizują mu rosnący problem. Ale do M jakby to nie dociera. Na prawdę zaczyna brakować mi sił. Coś sugeruję, bo M prosi o radę - jest źle. Nie odzywam się - jest źle. A wszystko to odbija się na naszej rodzinie. Bo przez wieczne knowania ex oraz zachowania jego dziecka, w naszym domu nie ma miejsca na rozmowy o nas. Zwłaszcza od niedzieli. Nie umiem sobie z tym poradzić. I mimo, że wiem, że ten wątek dotyczy czegoś innego, pozwalam sobie szukać tutaj wsparcia. Jeśli Wy zabronicie mi się wygadać, to długo nie wytrzymam tego napięcia. M niedługo będzie miał 2 dzieci. A zachowuje się tak jakby nadal miał tylko jedno. Boję się, że moja Emi jaka by nie była nigdy nie będzie tak samo ważna jak tamto dziecko. Tylko dlatego, że ma dwoje rodziców żyjących razem...