Czytam czytam i jestem gdzieś w połowie całego wątku , ale napisze już teraz. W szpitalu nigdy nie leżałam , nic złamanego nie miałam, poród to będzie moja szpitalowa utrata dziewictwa :-)
Zanim zaszłam w ciążę to kompletnie sobie nie wyobrażałam siebie rodzącej . Ból , lewatywa, nacinanie i 1000 innych strasznych rzeczy. A teraz mi sie odmieniło o 180 stopni . Dalej sie troszkę boję , ale wierzę że dam radę, ciesze się , że będzie ze mną mój maż, staram się myśleć pozytywnie i wierzyć że będzie szybko. Ogolę sie w domu , albo maż , lewatywa- chyba wolę ją przeżyć niż potem mieć niespodzianki przy porodzie. Teraz najważniejsze żeby dzidzia urodziłą się zdrowa, silna i żeby drogą naturalną. Wydaje mi się że tak szybciej dojdę do siebie no i lepiej dla maleństwa.Może się uda bez nacinania ( było by miło ), aj ak nie to lepsze niż pękanie jak się żywnie ciału podoba .
Nakręcam się sama , że co ja nie dam rady!? Tyle osób dało a ja co gorsza! Dam radę i już !
A pomyśleć że kilka lat temu powiedziałam mojemu mężusiowi że ciąża jak najbardziej ale jak sobie urodzi :-)
Niestety w moim szpitalu nie ma zzo ( za mało anestezjologów) , szkoda, zawsze miło wiedzieć że ma sie wybór. Za to jest nowiutki oddział , pojedyncze sale porodowe z workiem sako , piłka i osobnym przysznicem kiedy sie chce, poród oczywiście rodzinny, a szpital bierze udział w "Rodzić po ludzku". I muszę wierzyć że mi to wszystko wystarczy.
Aha wciąż wierzę w rodzinne geny , poród babci 4 godz, poród mamy 4 godz ( bez okscytocny) , siostra babci poród w domu - nie zdążyła. Generalnie wszystkie kobiety w rodzinie - błyskawicznie. Ja też , ja też !!!