reklama
No to fajnie, minka, że miałaś to czego potrzebowałaś. My tak rożnie jeździmy, najczęściej jednak z moim synem, nie da się ukryć. Byliśmy też trochę sam na sam. Ważny jest kompromis wg. mnie. Nie pisałam, bo po pierwsze - wakacje, po drugie - życie dzień po dniu i jakoś tak te problemy pasierbowe się rozmyły: jest jak jest, nie jest różowo, ale czego też i by się spodziewać, ja już za stara na bajki :-)
Ajla
Początkująca w BB
- Dołączył(a)
- 27 Wrzesień 2011
- Postów
- 17
Witam Was wszystkie : ) jestem nowa na tym forum, trafiłam tutaj przeglądając internet w związku z tematem przewodnim i od razu się zaczytałam, ciężko by było prześledzić cały wątek, ale całkiem sporo stron pochłonęłam. nie powiem że mi miło, ale że dodało mi trochę otuchy i wsparcia kiedy widzę że nie tylko ja jestem osamotniona w tych wątpliwościach, problemach i frustracjach większych i mniejszych, gdy jest się w związku z dzieciatym facetem. choć na temacie trochę tutaj ucichło ostatnio, wygląda więc na to że letnie słońce zmniejszyło starcia i konflikty pozdrawiam Was wszystkie!!!
Witaj Ajla,
Wiecie co mnie wkurza? :-) wkurza mnie już coraz mniej rzeczy bo się w określonych sytuacjach wyłączam, nazywam je "nie moje sprawy" i nie zaprzątam sobie głowy.
Ale jedno jest moją sprawą i mnie dobija kiedy się zdarza, mianowicie: dysproporcje. To że nie ma równych zasad dla jednej osoby i drugiej, niesprawiedliwe prawda? Jemu wolno napominać, karcić, karać moje dziecko, a mi "nie wolno" napominać jego dzieci najmniejszym słowem nie mogę skrytykować ich zachowania czy charakteru, bo będzie awantura, bo zaraz "się wyżywam".
Mam z tym problem :-( I zastanawiam się co by dopiero było gdybyśmy mieli jeszcze dziecko swoje wspólne, a takie mam marzenie. Chyba nie za dobrze...
Wiecie co mnie wkurza? :-) wkurza mnie już coraz mniej rzeczy bo się w określonych sytuacjach wyłączam, nazywam je "nie moje sprawy" i nie zaprzątam sobie głowy.
Ale jedno jest moją sprawą i mnie dobija kiedy się zdarza, mianowicie: dysproporcje. To że nie ma równych zasad dla jednej osoby i drugiej, niesprawiedliwe prawda? Jemu wolno napominać, karcić, karać moje dziecko, a mi "nie wolno" napominać jego dzieci najmniejszym słowem nie mogę skrytykować ich zachowania czy charakteru, bo będzie awantura, bo zaraz "się wyżywam".
Mam z tym problem :-( I zastanawiam się co by dopiero było gdybyśmy mieli jeszcze dziecko swoje wspólne, a takie mam marzenie. Chyba nie za dobrze...
Ostatnia edycja:
minka_12
Majowe mamy'08 Mama i Macocha ;-)
ridzia niestety Wasze wspólne dziecko już było by traktowane jako gorszej generacji... ono już było by upominane... bo one zawsze będzie gorsze, bo nie jest skrzywdzone "przez życie" i jest następne znaczy po tych NAJWAŻNIEJSZYCH....
Ajla
Początkująca w BB
- Dołączył(a)
- 27 Wrzesień 2011
- Postów
- 17
to i ja się podzielę swoimi problemami tutaj z Wami wyrzucę conieco z siebie, bo tak naprawdę niewiele jest sytuacji żebym mogła o tym otwarcie mówić..
jestem z moim narzeczonym N 2,5 roku razem, od roku mieszkamy razem. ma 12-letnią córkę, której po prostu nie mogę strawić. mimo najszczerszych chęci z mojej strony na samym początku, mogę to przyznać z ręką na sercu.
sytuacja jest u mnie o tyle bardziej skomplikowana, że nie mieszkam w Polsce i mój N i jego córka są innej narodowości. kiedy przeprowadziłam się z innego miasta(również w tym samym kraju) i poznawałam jego córkę, w tym czasie wszystko dla mnie było nowe i obce. wprawdzie mieszkałam wcześniej tutaj i znałam język, ale i tak sytuacja mnie z początku przerosła, gdy znałam tu tylko N, nie miałam jeszcze ani pracy i ani przyjaciół, istna pustynia... i właśnie wtedy potrzebowałam akceptacji i zrozumienia jak nigdy indziej, szukałam tego desperacko w tym czasie, bardziej przypominałam w tym dziecko niż dorosłą kobietę i zupełnie nie byłam pewna siebie, ale totalnie zagubiona (tak w wielkim skrócie).
i to wszystko złożyło się z budowaniem znajomości z dzieckiem partnera, które też było na swój sposób zagubione, i co gorsza mam poważne podstawy przypuszczać że jej matka jej trochę nagadała, niekoniecznie pozytywnie.
mój N w tej sytuacji zachowywał się w porządku,i do mnie i do córki, trzeba to przyznać. i lepszego ojca nie mogłabym spotkać, kogoś kto nie jest tylko weekendowym tatusiem, a gania codziennie(!) by się z dzieckiem zobaczyć, i co ważniejsze nie jest tylko od kupowania ale naprawdę spędza z nią czas.
i jestem pewna, że gdyby to wszystko działo się w PL, lub nawet tutaj, ale gdybym już miała pobudowane jakieś fundamenty tutaj, to wszystko poszłoby w zupełnie innym kierunku. najgorszy czas, gdy mimo że nie byłam przez mojego N odrzucana a jedynie dzielony był czas i uwaga między mnie a dziecko, to ja w tym swoim nienajlepszym -delikatnie mówiąc- momencie życia czułam się właśnie taka odrzucona i zbędna. jakkolwiek głupio i nieracjonalnie to może brzmieć, to w tamtym momencie tak niestety było.
i teraz mimo że sytuacja się zmieniła i ja już sobie tutaj wybudowałam to i owo, mam i zajęcie i znajomych a nie jestem tylko "uwieszona" na moim N, to jednak ta niechęć do dziecka mi pozostała i nie mogę jej przezwyciężyć. to będzie wymagało ode mnie naprawdę dużej pracy, by tutaj wszystko odbudować. choć szczerze, ciężko mi się teraz będzie do tego mobilizować..
i jeszcze ta frustracja, gdy nikt tak naprawdę - kto nie był w takiej sytuacji - nie może mnie zrozumieć. jedyne, co można zobaczyć to reakcję, że to taka cudna inteligenta sympatyczna i w ogóle naj i czemu się nie 'przyjaźnimy' co jeszcze bardziej dołuje.
czasami z tymi uczuciami czuję się trochę jak mały potwór który nie znosi dziecka które mi przecież nic nie zrobiło.
tylko żeby oddać mi trochę sprawiedliwości, to tymi odczuciami dzieliłam się tylko z N, nigdy nic nie powiedziałam czy nie zrobiłam samemu dziecku, po prostu na chwilę obecną chcę być na odległość od niej, i nigdy nic nie mówię na to, ile czasu z nią spędza i nie pytam o wydatki.
ciekawa jestem waszego zdania na ten temat, nawet jeśli posypią się na mnie jakieś glosy krytyki.
jestem z moim narzeczonym N 2,5 roku razem, od roku mieszkamy razem. ma 12-letnią córkę, której po prostu nie mogę strawić. mimo najszczerszych chęci z mojej strony na samym początku, mogę to przyznać z ręką na sercu.
sytuacja jest u mnie o tyle bardziej skomplikowana, że nie mieszkam w Polsce i mój N i jego córka są innej narodowości. kiedy przeprowadziłam się z innego miasta(również w tym samym kraju) i poznawałam jego córkę, w tym czasie wszystko dla mnie było nowe i obce. wprawdzie mieszkałam wcześniej tutaj i znałam język, ale i tak sytuacja mnie z początku przerosła, gdy znałam tu tylko N, nie miałam jeszcze ani pracy i ani przyjaciół, istna pustynia... i właśnie wtedy potrzebowałam akceptacji i zrozumienia jak nigdy indziej, szukałam tego desperacko w tym czasie, bardziej przypominałam w tym dziecko niż dorosłą kobietę i zupełnie nie byłam pewna siebie, ale totalnie zagubiona (tak w wielkim skrócie).
i to wszystko złożyło się z budowaniem znajomości z dzieckiem partnera, które też było na swój sposób zagubione, i co gorsza mam poważne podstawy przypuszczać że jej matka jej trochę nagadała, niekoniecznie pozytywnie.
mój N w tej sytuacji zachowywał się w porządku,i do mnie i do córki, trzeba to przyznać. i lepszego ojca nie mogłabym spotkać, kogoś kto nie jest tylko weekendowym tatusiem, a gania codziennie(!) by się z dzieckiem zobaczyć, i co ważniejsze nie jest tylko od kupowania ale naprawdę spędza z nią czas.
i jestem pewna, że gdyby to wszystko działo się w PL, lub nawet tutaj, ale gdybym już miała pobudowane jakieś fundamenty tutaj, to wszystko poszłoby w zupełnie innym kierunku. najgorszy czas, gdy mimo że nie byłam przez mojego N odrzucana a jedynie dzielony był czas i uwaga między mnie a dziecko, to ja w tym swoim nienajlepszym -delikatnie mówiąc- momencie życia czułam się właśnie taka odrzucona i zbędna. jakkolwiek głupio i nieracjonalnie to może brzmieć, to w tamtym momencie tak niestety było.
i teraz mimo że sytuacja się zmieniła i ja już sobie tutaj wybudowałam to i owo, mam i zajęcie i znajomych a nie jestem tylko "uwieszona" na moim N, to jednak ta niechęć do dziecka mi pozostała i nie mogę jej przezwyciężyć. to będzie wymagało ode mnie naprawdę dużej pracy, by tutaj wszystko odbudować. choć szczerze, ciężko mi się teraz będzie do tego mobilizować..
i jeszcze ta frustracja, gdy nikt tak naprawdę - kto nie był w takiej sytuacji - nie może mnie zrozumieć. jedyne, co można zobaczyć to reakcję, że to taka cudna inteligenta sympatyczna i w ogóle naj i czemu się nie 'przyjaźnimy' co jeszcze bardziej dołuje.
czasami z tymi uczuciami czuję się trochę jak mały potwór który nie znosi dziecka które mi przecież nic nie zrobiło.
tylko żeby oddać mi trochę sprawiedliwości, to tymi odczuciami dzieliłam się tylko z N, nigdy nic nie powiedziałam czy nie zrobiłam samemu dziecku, po prostu na chwilę obecną chcę być na odległość od niej, i nigdy nic nie mówię na to, ile czasu z nią spędza i nie pytam o wydatki.
ciekawa jestem waszego zdania na ten temat, nawet jeśli posypią się na mnie jakieś glosy krytyki.
Ostatnia edycja:
reklama
luizka5
Fanka BB :)
hej Ajla
nie posypia sie slowa krytyki
przede wszystkim uswiadom sobie ze Ty nic nie musisz,wcale nie musisz lubic nieswojego dziecka ani sie nim zachwycac
hahha to na mnie posypia sie gromy/moze/jak wielokrotnie na tym forum
powiem ci moja pasierbica jest juz dwudziestokilkulatka i nigdy nie ,,zmuszalam,, sie do lubienia jej,hmmm mysle ze najlepiej jednak byc a zgodzie z samym soba,ja nigdy nie usilowalam jej wychowywac,od tego ma ojca,ewent gdzies tam przemycalam swoje,,dobre rady,,a czy posluchala czy nie mialam to gleboko w /wiesz gdzie/
mysle ze robisz sobie wyrzuty ze jej nie lubisz,ze cie wkurza i takie tam...
powiem cos co ciebie zadziwi,to co musisz to musisz ja AKCEPTOWAC,.zachowywac sie normalnie ,odnosisc sie jak do kazdego innego czlowieka ,uprzejmie itd
niczego sobie nie musisz wyrzucac,niczym sie zadreczac,po prostu nie zaprzataj sobie tym mysli...
powodzenia
nie posypia sie slowa krytyki
przede wszystkim uswiadom sobie ze Ty nic nie musisz,wcale nie musisz lubic nieswojego dziecka ani sie nim zachwycac
hahha to na mnie posypia sie gromy/moze/jak wielokrotnie na tym forum
powiem ci moja pasierbica jest juz dwudziestokilkulatka i nigdy nie ,,zmuszalam,, sie do lubienia jej,hmmm mysle ze najlepiej jednak byc a zgodzie z samym soba,ja nigdy nie usilowalam jej wychowywac,od tego ma ojca,ewent gdzies tam przemycalam swoje,,dobre rady,,a czy posluchala czy nie mialam to gleboko w /wiesz gdzie/
mysle ze robisz sobie wyrzuty ze jej nie lubisz,ze cie wkurza i takie tam...
powiem cos co ciebie zadziwi,to co musisz to musisz ja AKCEPTOWAC,.zachowywac sie normalnie ,odnosisc sie jak do kazdego innego czlowieka ,uprzejmie itd
niczego sobie nie musisz wyrzucac,niczym sie zadreczac,po prostu nie zaprzataj sobie tym mysli...
powodzenia
Podziel się: