Od wielu miesięcy w moich myślach roi się wizja kogoś nowego... Dopiero dziś rozstałam się z facetem, już któryś raz ale tym razem na milion procent, dziś chrzciliśmy dziecko, a na przyjęciu ważne było tylko to, żeby uchlać się do oporu, a potem liczyć ile kasy wpadło... Po wszystkim zostałam zwyzywana ja, moja matka, cała moja rodzina. I wspaniały tatuś tak załatwiony wsiadł za kółko i pojechał w nieznane- dodam, że utrzymuje nas z pensji KIEROWCYtira.
Chyba nie muszę więcej dodawać. Jego nieodpowiedzialność w wieku 34 lat, głupota, dłużej tego nie mogę znosić. Mam o tyle dobrą sytuację, że mieszkam u siebie i nie jestem na czyjejś łasce. Więc podjąć ten krok jest łatwiej...
Nie kocham go... chyba od początku. To był wielki błąd. Szanowałam go na początku, ogólnie jest lubianą osobą, akceptowaną przez moją rodzinę i znajomych. Ale to wszystko. Nie rozstałam się z nim bo mi szkoda go było że taki zakochany, a potem wyszła z tego ciąża... ale od początku bardzo się starałam o dzidziusia i kochałam go od pierwszej chwili, w której dowiedziałam się o jej istnieniu, istnieniu Wiktorii.
Co sobie wyobrażam, gdy dziecko już zaśnie, a ja przestanę zajmować się czymś, co odciąga mnie od myślenia?
Zataczam w powietrzu koła dłonią, myśląc, że gdzieś tam jest dłoń tego jedynego, który będzie mnie za nią trzymał w każdej chwili i nie puści, gdy napotkamy kłopoty. Będziemy ze sobą na dobre i na złe, to piękne słowo- RAZEM.
Gdy płaczę, myślę, że on gdzieś tam jest, być może śmieje się z jakąś nową dziewczyną, nie wiedząc jeszcze, że to ja jestem jego przeznaczeniem, może idzie ulicą, na zakupy, może ogląda tv albo czyta książkę... a może jest równie sfrustrowany jak ja i myśli dokładnie to samo, w tej samej chwili? Może wie, że też gdzieś tam jestem, czekam na niego, i tak samo jak on, ja potrzebuję jego bliskości. I głosu. I ciepła. Zwykłego zrozumienia.
Nie będziemy na siebie krzyczeć, wyzywać, robić na złość. Nie będziemy zamykać się w swoich skorupach. Będziemy rozmawiać, a jeśli napotkamy jakiś problem, rozwiążemy go spokojem dochodząc kompromisu. Będziemy razem się śmiać, ganiać, urządzać wojny na poduszki (być może za dużo komedii romantycznych..?), leżeć na trawie wpatrując się w chmury. Czasem będziemy bardzo zajęci, a czasem do południa poleniu****emy w łóżku... szczerze w to wierzę.
Oczywiście ON musi kochać moją córkę, jestem przekonana, że nie jest to trudne. Jeśli go spotkam, będę wiedziała, że to on, już teraz nie popełnię błędu. Nie odejdę, nie dam mu odejść... kuźwa, on musi gdzieś być, gdzieś tam, teraz może śpi, może śmieje się, a może ma jakiś problem, może nie ma z kim pogadać... chciałabym być mu wsparciem.
Marzę o nim i wiem, że JEST, że będzie. Kocham Go.
Przepraszam za to wszystko , nie musi mnie nikt czytać. Musiałam się gdzieś wygadać, tu jeśli ktoś to już przeczyta to na pewno zrozumie przynajmniej. Pozdrawiam Wszystkich Samotnych Rodziców...