Hej!
Staraliśmy się z mężem ok 2 lat o dziecko. Nigdy się zbytnio nie badaliśmy, bo przecież nie przypuszczaliśmy, że możemy napotkać jakieś problemy. Tj. jedna z dziewczyn wspomniała, byłam pewna że zajście w ciążę to pestka. A już jak jest się w ciąży to już prawie tj dziecko "było" z nami, namacalnie.
Widząc tą ilość zdjęć testów, USG wczesnych ciąż znajomych, ich radość, byłam pewna, że poronienie to jakiś wyjątek, zdarza się raz na tysiąc urodzeń, bo jak inaczej wyjaśnić ten brak obaw wśród znajomych? Tą otwartość w dodawaniu testów ciążowych
czy zdjęć USG z dopiskiem 7 tyg, w sierpniu przywitamy syna.
Po prawie dwóch latach, dokładnie to pamiętam.. koniec września przyszedł kryzys, siadłam przy stole i zaczęłam analizować.. glucophage, thyrozol biorę codziennie.. dodatkowo brałam ovarin, fertilove, wprowadziłam diete z niskim indeksem, chodziłam na siłownię, pracowałam fizycznie i nic. Kur.. nic. Nic nawet nie pykło. Waga zawsze powyżej 100, wahania nastrojów, brak motywacji do działania. Tyle starań, wyrzeczeń, każdy pozwalał sobie na słodkości, kluchy, schabowy, alkohol, a ja zawsze stałam obok z marchewką i jabłkiem, gotowałam osobne posiłki itp. I nic! Ile razy krzyczałam w myśląc "Dlaczego?"...
Tydzień totalnej deprechy, nie wychodziłam z domu, jedynie praca, dom i tak w kółko. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Wiedziałam, że tym razem się nie podniosę
Wtedy zrobiłam post Dąbrowskiej, zawsze pozwala mi się wyciszyć. Odpuściłam, złapałam oddech, po 4 tygodniach postu, weszłam na zdrowe żywienie, zaczęłam pić inofem, wyszliśmy z Mężem na kolację bożonarodzeniowa zakładową, nie pamiętam ile wypiłam
podobno dużo
do tego tańce, cudowna duńska szyneczka z tłuszczem i cały talerz ryżu z bitą śmietaną
w domu przytulanki i...
W połowie grudnia zasypiałam, gdzie siadłam, rzucałam się na ser brie, camembert, mandarynki
zrobiłam test, dwie kreski
kolejne 5 testów i też dwie kreski. Z moich obliczeń wynikało, że to ok 5 tydzień. Pojechaliśmy do Polski na święta, beta wzrastała, lekarz kazał odstawić thyrozol i glucophage i beta zwolniła. Przyjęłam to spokojnie, bez łez i żalu. Bałam się ciąży pozamacicznej. Na USG nic nie widać, lekarz trochę straszył.. do samego końca na USG nic się nie pojawiło.
W drugi dzień świąt dostałam bóli krocza, nie mogłam siedzieć, ani się załatwić, jakbym siadła na kaktusie. Nospa pomogła, na drugi dzień cisza.. beta minimalnie, ale spadała. Wiedziałam co to znaczy.
Do siebie wróciliśmy 5/1 od tego dnia apetyt wzrósł 10krotnie, jadłam na dzik
ale byłam spokojna, bałam się "tego" momentu.. mojej reakcji, że się rozpadnę na kawałki. Niestety 13/01 przyszło krwawienie, ból wewnętrzny, oczy pełne łez.. zaczęłam krwawić w chwili, gdy wychodziłam niemalże do pracy. Powiedziałam sobie, że i tak pójdę, nie będę leżeć i wyć. Cały tydzień chodziłam do pracy, czasami bywało mi słabo, ale nie odpuszczałam. 16/1 lekarz zbadał beta hcg 1100, 21/1- 500, więc spadła. Po wszystkim. Ale.. powiem Wam, że najlepsze co mogłam zrobić w tamtym momencie to właśnie chodzić do pracy. W pracy trzymałam się, bez szlochania i snucia się bez życia. Gdy tylko po pracy wsiadałam do auta zalewałam się łzami, tkliwe piosenki, obwinianie.. ah. Trudny czas.
Dziś.. 26/1 myślę pozytywnie, wyciągnęłam inofem z apteczki.. zastanawiam się czy wprowadzić znowu glucophage
może nie warto
może znowu będę za chwilę w ciąży
co prawda muszę udać się ponownie do lekarza, bo po stosunku występują delikatne krwawienia, ale myślę pozytywnie. I proszę Was nie poddawajcie się, wyjdźcie gdzieś, wypijcie drinka, rozluźnijcie się
nie zamęczajcie się codziennym rozliczaniem, co zrobiłam, a co powinnam
Jesteście wspaniałymi, silnymi kobietami
podnieść się po stracie nie jest łatwo, ale warto! Ciekawe czy ktoś dotrwa do końca wypocin
Ja napewno czuję się dużo lepiej dzięki Wam, nie często komentuje posty, ale codziennie czytam
Pozdrawiam Babeczki