No, w koncu moge przyjsc i sie "wyspowiadac". Otoz wczoraj w godzinach rannych - kolo 9 rano, po podaniu kaszki posadzilam moje dziecie jak codzien na dywanie w pokoju. Zanim wyszlam przepatrzylam podloge czy na pewno niczego nie ma czym moglaby sobie krzywde zrobic, zebralam dwie srubki od komputera i wylozylam zabawki. Poszlam powiesic pranie i zrobic siusiu. W pewnym momencie slysze straszny placz, wiec biegne do pokoju, myslac sobie, ze pewnie ciagnela kota za ogon albo siersc mu wyrywala, wiec ten sie odwinal i ja pacnal, chociaz jeszcze sie to nie zdarzylo. Wchodze, widze obok malej nozyczki, ktorych wczesniej nie bylo no i placzace dziecko. Ale po wstepnych ogledzinach niczego nie zauwazylam niepokojacego, wiec stwierdzilam, ze chyba nie ma sie co martwic, zabralam nozyczki, wzielam dziecko i przystapilam do pocieszania. Nagle zobaczylam plamke krwi, przestraszylam sie i zaczelam ogladac ja dokladniej i stwierdzilam, ze ma cala raczke we krwi. Oczywiscie natychmiast ja pod wode i zlapalam cokolwiek w celu osuszenia (bialy recznik nota bene...) ale krew nie chciala przestac leciec - nie tryskala, ale saczyla sie ciagle tak calkiem mocno. Zalozylam plasterek, bo myslalam, ze moze tylko skorka przecieta, a ze na dloniach duzo naczyn krwionosnych jest (bo ciecie jest na wewnetrznej stronie dloni, na poduszeczce pod malym palcem lewej reki) to tak leci. Niestety po chwili plaster przeciekl, wiec zalozylam tampon gazowy i bandaz (tragedia z tym, bo ciagle strasznie plakala). Przyjechal maz i pojechalismy do naszej lekarki. Ta zobaczyla i stwierdzila, ze trzeba do chirurga. Dostalismy skierowanie i wyprawa na drugi koniec Slupska. Okazalo sie, ze w jednej przychodni nie ma chirurga dzieciecego, wiec tym razem na inny koniec Slupska - maz zajety bardzo, wiec taksa jezdzilam. W drugiej przychodni kolejka chyba ze dwadziescia osob, ale nic nam nie pozostaje, tylko czekac. Po godzinie (bo pani doktor przyjmowala w tempie ekspresowym) weszlysmy tylko po to, zeby wyzej wspomniana pani doktor popatrzyla na mnie jakbym nad dzieckiem sie znecala, no bo jak to dziecko sie pocielo nozyczkami... W pokoju opatrunkowym spojrzala na rane malej okiem fachowym z odleglosci dwoch metrow i stwierdzila, ze na pewno jest sciegno przeciete i ze do szpitala trzeba - zdazylam sie tylko zapytac jak to mozliwe, skoro paluszkami w 100% rusza, tym malym tez i zgina do oporu, tak jak wczesniej, na co pani doktor stwierdzila, ze no to co... Zatkalo mnie, ale poniewaz mala plakala to nawet nie dalam rady nic powiedziec, bo wyszla. Wiec pytam pielegniarki, czy zostawia nas na tym oddziale, czy co, a ona ze zaraz przejdziemy do gabinetu i pani doktor wszystko wytlumaczy. Tylko ze jak przeszlysmy do tego gabinetu to sie okazalo, ze pani doktor sobie poszla, bo bardzo sie spieszyla na konsultacje... Kurwica mnie trafila, przysiegam, wyszlam z tego cholernego osrodka i rzucalam na prawo i lewo, zadzwonilam po meza, zeby do szpitala na kolejny koniec Slupska juz on mnie zawiozl, bo potrzebowalam jakiegos wsparcia psychicznego i na szczescie byl troszke wolniejszy wiec pojechalismy. Tam mi dziecko zabrali do pokoju opatrunkowego, pan doktor - mily zreszta - zabral sie za nia, ale nie chcieli mnie tam wpuscic (w sumie sie nie dziwie, pewnie maja kupe przezyc z rodzicami, ktorzy przy takich zabiegach panikuja - chociaz ja bym nie panikowala). To bylo chyba najgorsze moje przezycie z nia do tej pory - slyszec jej straszny placz przez caly korytarz, po prostu plakalam i wyzywalam sie od najgorszych, maz dzielny byl i mnie pocieszal. Po kilku minutach wyszedl lekarz zeby zobaczyc czy mam szczepienia na tezec - bo gdyby mala nie miala to by podali, ale ze miala to na szczescie jedno klucie mniej, i oddali mi dziecko. Pytam sie tego lekarza, czy bedzie koniecznosc hospitalizacji - przerazenie juz w oczach mialam - bo tamta doktor stwierdzila, ze sciegno przeciete, a ten sie tylko usmiechnal i mowi, ze po co, skoro jest ruchomosc paluszkow stuprocentowa to wiadomo, ze sciegno nie jest przeciete i ze tylko miesien zostal przeciety, to wszystko. Uspokoilam sie, tylko malej uspokoic nie moglam, tak sie biedna skarzyla - trudno sie dziwic, w takich akcjach zakladaja szwy bez znieczulenia :-( Nawet wiem dlaczego, i jak najbardziej przyznaje im racje, ale co ja bolalo to ja bolalo... Dzisiaj bylismy na kontroli w tym samym osrodku z ktorego dkierowanie do szpitala mialysmy i myslalam sobie, ze jak bedzie tamta doktor, to chyba jej wygarne i to konkretnie, ale byl inny pan, bardzo sympatyczny wiec juz nic nie mowilam. No i znowu jestem wsciekla na sluzbe zdrowia - oczywiscie nie uwazam, ze wszyscy lekarze tacy sa, ale mimo wszystko jestem cieta :-( W koncu to male dziecko tylko jest, po jaka cholere zalatwic sprawe szybko, zeby nie musiec z dzieckiem latac jak lepiej odpowiedzialnosc za taki zabieg zwalic na kogo innego, bo pani doktor sie spieszy... Noz k.urwa, to mogla powiedziec, ze idzie na konsultacje i zajmie sie szyciem jak juz wroci, a nie... Inna bylaby sytuacja gdyby Jagode dokladnie zbadala, ale ona nawet do niej nie podeszla i nie wziela tej raczki :-( No i najgorsze te spojrzenia wszystkich, i te pytanie a co jej sie stalo - no jak to nozyczkami sie pociela, i te wieleznaczace spojrzenia -o, nieodpowiedzialna matka, dzieckiem sie nie potrafi zajac... Dola mam jak sto piecdziesiat :-( Przepraszam, ze tak duzo, ale musialam z siebie wyrzucic :-(