Jak dotąd mojej teściowej nie mogłam nic zarzucić - tak ostatnio w długi weekend mnie wkurzyła. Filip bardzo płakał, miał problamy z brzuszikiem i dodatkowo chyba zestresował się nowym miejscem i nowymi osobami, bo przyszło kilka osbó z rodziny Marcina, żeby małego zobaczyć i na zmianę z Marcinem próbowaliśmy różnych sposobów żeby Filipa uspokoić, aż w końcu wysłałam męża do apteki po plantex, a teściowa wtedy wpadła do pokokju, w którym byłam z placzacym malym i wprost wydarla mi go z rak...
Fakt - mały uspokoil się po chwili, ale nie podejrzewam, żeby to byla jej zasługa, bo nie zrobiła nic innego niz my wczesniej. Po kilku minutachi gdy powiedzialam do niej "prosze mi go moze dac" ona na to: "moment, jeszcze chwilę dobrze?" ....
Wprawdzie wszytsko odbyło się w miłym tonie, ale było mi strasznie przykro - bo w końcu to moje dziecko i chyba powinna zrozumieć, że chciałm być jak najbliżej jego w chwili gdy było mu źle... i po raz pierwszy pczułam zazdrość o Filipa.
Dodatkowo, przy każdym płaczu małego po sekundzie była przy nim, nieważne czy to było podczas tego czy był ze mną (karimienie czy przewijanie) czy z Marcinem. Przecięz każdy maluch czasem zapłacze, ale to nie znaczy, że osoba która z nim wtedy jest robi mu krzywdę... Pomijam fakt, że wpadła nam nad ranem do sypialni, kiedy mały płakał przy przewijaniu... a płakał bo był głodny a na karmienie musiał poczekać minutkę jak go przewinę... Na szczęście Marcin wtedy zareagował - tak, że potem sama się tłumaczyła... I przy okazji dowiedziałam się też, że nie jest "maminsynkiem", że widzi też złe zachowanie swojej mamy, że potrafi patrzeć na nią też krytycznie - z czego się cieszę.
Przykre to jest - szczególnie dlatego, że jest bardzo fajną osobą i nie spodziewałabym się takiego zachowania po niej... Rozumiem, że też kocha Filipa i chce z nim jak najwięcej być, no ale...jest chyba pewna granica... Babcia ma swoje "pole działania" a matka swoje - uważam święte i nienaruszalne...