Trasia to strasznie zawiła i długa historia, nie mam siły, żeby opisać tak dokładnie, ale ogólnie chodziło o to, że zrobiliśmy po swojemu, a nie tak jak ona chciała np. chrzciny były w sb a nie w nd, nie ten co chciała kościół, mały był ubrany nie w 3 stroje, które ona kupiła... no i ogólnie przynieśliśmy jej wstyd chyba ogromny, bo nie mamy podejścia 'zastaw się, a postaw się' tylko dla nas najważniejszy był chrzest i to, że nasi bliscy tam byli, a nie cała otoczka... no i nie potrafiła zaakceptować naszych wyborów, obraziła wtedy swojego syna, mnie i pośrednio moich rodziców przy 20 innych osobach, ja następnego dnia z małym wylądowałam w szpitalu i nawet nie zadzwoniła zapytać jak sobie radzimy... po 3 tyg. trafiliśmy znów do szpitala to do mnie nie zadzwoniła, ale do mojej mamy tak, żeby spytać 'co my dziecku takiego robimy, że ciągle w szpitalach' i mam do niej żal ogromny, ale wydaje mi się, że jestem miła, uprzejma, zainteresowana tym co u nich, pojawiam się od czasu do czasu... ale oni nie wykazują żadnej inicjatywy, nie odwiedzą, a pretensje do mnie mają, że ja za rzadko itp itd.