Witam przyszłe rodzące. W kwietniu tego roku urodziłam synka w Szpitalu Wojewódzkim. Ogółem wrażenia miałam dobre, bo cesarkę prowadził mój lekarz prowadzący ciążę - super :-) a i położna była bardzo milutka. Gorzej już było na noworodkach. Nie wiem czy tak jest zawsze, ale w okresie Świątecznym porodów było za trzęsienie i może dlatego położne nie miały czasu, ani ochoty zainteresować się tym czemu mój synek płacze mimo, że go karmię. W końcu jedna przyszła i stwierdziła, że nie mam pokarmu :-(. Przyniosła mi mleczko dla synka i powiedziała, że mam go nim karmić na żądanie no i tak zrobiłam. Synek chętnie jadł, ale pod wieczór zaczął strasznie ulewać i nic nie pomagało. W nocy biedulek trafił do inkubatora, a ja się dopiero wtedy dowiedziałam, że miedzy 1 a 2 posiłkiem z mleka modyfikowanego musi być min. 2,5h przerwy. Po 4 dniach miałam nawał pokarmowy, a w szpitalu nie ma laktatora i lipa. Piersi mnie bolały strasznie, a że dziecko przystawiałam, żeby wywołać właśnie laktację, to poranione do krwi i ropy. Paliły żywym ogniem, a mały już nawet nie chciał ich ssać :-(. Dowiedziałam się, że jak mam ropę, to już małego nie przystawiać do piersi, tylko smarować je maścią od nich (za małą tubkę 5 lub 10 ml - 25 zł). Szok. Najwięcej dowiedziałam się na temat karmienia i dbania o piersi w nocy przed wyjściem ze szpitala i za tą wiedzę jestem bardzo wdzięczna Paniom Położnym. Łącznie byłam z małym w szpitalu 5 dni w ciągu których 2 razy dziennie była zmiana personelu - 6 pań na dobę, naliczyłam tylko 5 miłych. Smutne to lecz prawdziwe.
Sam poród bomba, lekarz mnie później odwiedzał 2 razy i pytał się jak się czuję. Na prawdę super człowiek i lekarz dla ludzi - dr. K. Zieliński. Położne na porodówce też ekstra. Może moje wrażenia późniejsze wynikały właśnie z młynka świątecznego.
Pozdrawiam wszystkie ciężarne Panie i życzę dużo zdrówka :-)