reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Szpitale, lekarze, położne WARSZAWA

Czy ktos moze rodzil niedawno na czerniakowskiej w szpitalu orlowskiego?
Prosze o jakies info.
mamucha_martucha wrzuc sobie wuszukiwanie na tym watku bo juz ktos kiedys pisal o Pani Basi. zobacz strona 72, napisz do dziewczyn.
 
reklama
Hej dziewczyny. Przeszukałam ten wątek i nie zanlazłam nic o szpitalu na Solcu. wczoraj pół nocy siedziałam w necie i wymyślałam gdzie rodzic. podoba mi sie tam - tak na pierwszy i drugi rzut oka. Może macie jakies newsy?

Pozdrawiam ;-)
 
ja rodziłam na Inflanckiej ale miałam cc -nie mogli mi windukować porodu. Niesety wcześniej leżałam miesiąc na patologii :( i nie mam dobrych wrażen. Natmomiast opiekunka laktacyjna p. Małgosia (przy izbie przyjęc zaeaz za portiernia ma swój pokoik) rewelacja, pokazała i wytłumaczyła mi wszystko, super
 
Witam,

ostatnio dowiedziałam się, że mam cukrzycę.
W związku z tym zmieniam zapatrywania odnośnie opieki szpitalnej. Moja lekarka poleciła mi Karową. Zapisałam się tam do poradni diabetologicznej (wizyta dopiero za tydzień). Zastanawia mnie jednak jak jest w tym szpitalu. Tzn. jakie są położne? miłe? czy można wykupić prywatnie opiekę położnej (może macie namiary na jakąś godną polecenia?), czy są porody rodzinne w salach jednoosobowych i jeśli tak to jak wygląda kwestia płacenia za tą przyjemność. Ponad to jak to jest na prawdę, czy z cukrzycą i kartą medyczną w szpitalu przyjmą mnie do niego bez problemu? No i jaka jest opieka po porodzie nad dzieckiem i matką?

Proszę o odpowiedź, bo do końca przyszłego tygodnia muszę podjąć ostateczną decyzję, mam zamówioną położną w innym szpitalu, no i rozważam rozwiązanie umowy.
 
:wściekła/y:
Enek-Med +Szpital Bielawski-czyli jak mnie ukrzyżowali


A więc wszystko zaczęło się dość tradycyjnie-zaszłam w ciążę. W ciążę oczekiwaną i chcianą. Cieszyłam się jak głupia i wszystko przeżywałam/przygotowywałam w najdrobniejszym szczególe. Nic nie zapowiadało tragedii jaka się miała wydarzyć...

Chodziłam grzecznie na wizyty kontrolne, na USG i robiłam wszystkie wymagane badania. Wszystko wg. lekarzy było idealnie, poza podwyższonym stanem wód płodowych. Podwyższony stan wód nie wzbudził jednak zbytniego ich zainteresowania, gdyż jak twierdzili dziecko było zdrowe. Twierdzili tak na podstawie USG i nie zadawali sobie trudu dalszego zgłębiania tematu.

Na przykład dr. Trasujka (z Enek-Medu) mówiła (prawie krzyczała) „to jest tylko podwyższony stan wód płodowych, czyli jeszcze w normie, więc pani się nie denerwuje, bo pani dziecku zaszkodzi”.Jako że dr. Trasujka nie miała uprawnień, więc kierowała mnie na USG do innych lekarzy. W efekcie drugi lekarz Dong (też z Enek-Medu), który robił USG mówił: „pani mierzy centymetrem obwód brzucha i jak przyrośnie za bardzo, to prosze się zgłaszac”, co dr. Trasujka od razu zanegowała „bo przeciez jak dziecko rośnie to i brzuch rośnie”.
Dr. Dong jeszcze się asekurował i zaprosił mnie za miesiac na ponowne badanie USG, dodając „że jakby coś było nie tak to można jeszcze tę ciążę usunąć”, czyli coś biedakowi nie grało- wiedział, że w którymś kościele dzwonią, ale nie wiedział w którym i w efekcie zamiast skierować mnie na badania prenatalne (gdzie ewidentną przesłanką był poziom wód płodowych na granicy wielowodzia) zaspokoił się zaproszeniem mnie na USG za miesiąc. Za miesiąc nic nie zobaczył....

Zatem byłam spokojna i pewna, że dziecko jest zdrowe :-)

Kolejny lekarz prowadzący ciążę (już z mojego ulubionego szpitala Bielawskiego) -dr. Biznesowski, też nic nie widział, za to za USG potrafił wziąść 300 złotych. Wizyty u doktora Biznesowskiego były konieczne, bo szpital Bielawski (dalej zwany rzeźnią) przyjmuje przede wszystkim pacjentów od swoich lekarzy i to już chyba wszyscy wiedzą.... inaczej trzeba rodzić na ulicy albo w domu....Często na drzwiach izby przyjęć wisi oficjalna karteczka, że brak miejsc, ale „swoich” przyjmują... Taki prywatny folwark nic dodać nic ująć.
Wracając do przebiegu ciąży: pod koniec ciąży pan Biznesowski zalecił, żebym poszła do rzeźni na kontrolę KTG (czyli kontrolę zapisu tętna dziecka), a przypadało to na 3 tygodnie przed terminem porodu (gdzie normą jest kontrola w planowanym terminie). A więc też mu coś świtało, ale co to już wyjawić nie chciał. Skasował za to kasę za wizytę i życzył powodzenia.
Niedługo potem zgłosiłam się do rzeźni, zgodnie z przykazaniem. Za pierwszym razem „udało mi się” bo KTG wypadło dobrze i mogłam przyjść za tydzień. W kolejnym tygodniu KTG codziennie było złe, bo było mało reaktywne, czyli zachodziło podejrzenie że dziecko śpi lub jest niedotlenione, ale miałam się najeść i wrócić na powtórne badanie. Wieczorne KTG już lekarzy uspokajało, bo było bardziej reaktywne... W konsekwencji wypuszczali mnie do domu i kazali przyjść następnego dnia na ponowną kontrolę.
Po tygodniu już mnie samą tknęło, że dłużej tak przychodzić dwukrotnie w ciągu dnia nie dam rady, zwłaszcza, że izba przyjęć jest przepełniona. Pogodziłam się że zostanę zamknięta w szpitalu i sama zaproponowałam to dyżurnej lekarce-zgodziła się. Zostałam zamknięta w celu monitoringu KTG dziecka. Było to na 10 dni przed terminem porodu. Byłam wykończona i psychicznie i fizycznie.
W rzeźni skrupulatnie odnotowano, że jestem pacjentką dr. Biznesowskiego. W efekcie w ogóle mnie przyjęto i ofiarowano dwuosobowy pokój. Niestety zapomniano wymienić pościeli, także trochę tylko była zmiętolona...
No i zaczęła się gehenna jak na rzeźnię przystało...
Badań tam nie robiono prawie wcale, a już na pewno nie w weekendy- bo co by się nie działo-to w weekendy na oddziale patologii ciaży się po prostu odpoczywa. I warto o tym pamiętać.
Za to jak mi zrobiono pewnego razu USG to zapamietałam je na całe życie. Mianowicie wykonywała je stażystka podpisująca się bezprawnie za doświadczonego lekarza. W dodatku ten doświadczony lub po prostu uprawniony do robienia USG lekarz nie był obecny. I ta dziewczyna mogła mówić i pisać co chce...
Przede wszystkim wypowiadała się o stanie dziecka takimi niedopowiedzeniami, że myślałam, że umrę ze strachu o dziecko (pamiętajmy, że żyłam w przekonaniu że córka jest zdrowa). Stwierdziła np.:

  • że dziecko jest małe (a ważyło po urodzeniu ponad 3 kilo) takim tonem jakby to był wyrok,
  • że mam wielowodzie (żaden poprzedni lekarz tego nie stwierdził i co najciekawsze 5 dni później doświadczony lekarz skorygował to i dopiero jej pokazał jak się mierzy poziom wód płodowych)
  • i ze tylko prawidłowe przepływy krwi nas ratują a od czego to już nie dodała...
Tak więc oszalała ze strachu zwróciłam się do dr. Biznesowskiego. żeby mi wyjaśnił o co chodzi, a ten stwierdził że wszystko jest dobrze i niepotrzebnie panikuję natomiast tą stażystkę podobno opieprzył, że straszy jego pacjentki. Uspokoiłam się ale nie na długo...
Mój spokój skutecznie zaburzały panie położne, które można porównać do skorupiaków -tak twardą mają skorupę by być znieczulone na nieszcześcia podopiecznych. Ogólnie zero empatii, za to 100% lenistwa. Np. jednej z pacjentek pękł pęcherz płodowy i napełniała przez całą noc baseny, których nie było komu wylać, bo panie położne są przecież nie od tego, a salowej dziwnym trafem tej nocy nie było. W efekcie smród dominował w sali i pozostałe pacjentki nie mogły spać.... Swoją drogą ciekawe jak się spało w tym czasie paniom położnym, które zamiast w nocy dyżurować, zazwyczaj spały na kanapie w korytarzu.....Nieszczęśliwym zrządzeniem losu ta kanapa była akurat naprzeciwko tego pokoju....
Lenistwo tych pań objawiało się też na różne inne sposoby np. rano nie chciało im się przyjść po termometry (trzeba było samemu odnosić), nie chciało się odpiąć KTG, nie chciało się zamknąć drzwi do sali do której wchodziły, nie chciało się nawet powiedzieć dzień dobry....
Panie te nie grzeszyły też uprzejmością: na przykład, gdy pewnego razu po raz kolejny niechcący nacisnęłam przycisk alarmowy (bo miałam za duży brzuch i nie mieściłam się w łazience), usłyszałam ze nie jestem na wczasach i co ja w ogóle sobie wyobrażam! A przecież przepraszałam ją za fatygę przejścia 10 metrów z dyżurki do mojej sali....Innym razem jedna z tych pań użyła do jednej z pacjentek zwrotu „przesuń się słonico”. Z pewnością „słonica” poczuła się bardzo miło.
Zapamiętałam też odwiedziny mojej bratowej z bratankiem, którzy weszli do mnie na oddział i zostali jeszcze szybciej wyproszeni niż weszli, gdyż zgodnie z przepisami dzieci nie mogą wchodzić na oddział. Jednocześnie pacjentki nie mogą wychodzić z oddziału, więc trochę absurdalna sytuacja, ale ok, jak przepisy to przepisy. I byłoby wszystko dobrze, gdyby ta sama pani nie pozwoliła przebywać innemu dziecku na oddziale w tym samym czasie....
Ale był wyjątek - była jedna, dosłownie jedna położna -wspaniała osoba rzeczywiście z powołaniem, która potrafiła z pacjentkami porozmawiać-odpowiedzieć na wszystkie nurtujące pytania, wyjaśnić tysiące niedopowiedzeń, które pozostawiali po sobie „lekarze” i jeszcze pożartować. Nazwiska jej nie wymienię, bo ta sama pani przyznała, że z całej ekipy „lekarzy” jeden jest tylko godzien nazywania lekarzem, gdyż rzeczywiście bada pacjentki...
Zaangażowanie lekarzy w leczenie niech odzwierciedlą obchody, które trwały od jednej do trzech minut i przede wszystkim polegały na zaprezentowaniu się pani ordynator oddziału na czele peletonu studentów. Zaś w następnej kolejności na pozdrowieniach typu: jak się pani ma? dobrze? (w domyśle oh to super, nic nie będziemy robić), niedobrze? wtedy następowała zmiana tematu i wyjście (w domyśle: a kto powiedział że będzie dobrze?, nie musisz nic wiedzieć - idziemy dalej do następnej sali). Czasem jakaś pacjentka zdążyła zadać pytanie, ale to było doprawdy bezcelowe, bo odpowiedzią był zawsze jakiś tajemniczy ogólnik typu „zobaczymy” „za dużo by pani chciała wiedzieć” itd. Także sztukę zbywania pacjentek lekarze opanowali doskonale. W ten sposób narastały domysły odnośnie stanu zdrowia (własnego lub dziecka) i psychoza strachu. Co będzie? Jak się czuje dziecko?! Jakie badania planują? Kiedy mnie wypiszą i czy w ogóle wypiszą? To były niestety pytania retoryczne.
Podsumowując, obchody były krótkie i niestety mało treściwe - przypominały pozdrowienia turystów w Turcji przez Turków, którzy znali tylko jedno zdanie po polsku „jak się masz?” po czym nie czekając na odpowiedź sami sobie odpowiadali „jako tako” i zadowoleni odchodzili.
Śmiałam się do łez z jednego obchodu podczas którego lekarz wszedł i otrzymał szybko przeze mnie zaserwowane pytanie (trzeba bylo się spieszyć zanim wyjdzie) i tak się skupił na zdawkowej odpowiedzi i szybkim odwrocie, że nie zauważył koleżanki obok, która jak gepardzica szykująca się do skoku, czekała już z otwartymi ustami, żeby zadać swoje pytanie, niestety nie zdążyła... Taka przyjemność jak obchód przepadła mi niestety aż dwukrotnie: raz gdy wyszłam do oddziałowej lodówki odnieść jedzenie (co wskazuje jak długo trwał obchód) i drugi raz gdy byłam akurat zamknięta w łazience i ktoś spytał jak się mam, a ja myśląc że to położna odpowiedziałam że dobrze, a to był obchód którego więcej już nie zobaczyłam....


 
To był opis porannych obchodów, natomiast wieczorne były krótsze lub wcale ich nie było. Jednakże jeden z wieczornych był i nawet bardzo zapadł mi w pamięć. Mianowicie przyszedł doktor i spytał jak się mam, na co ja powiedziałam że mam skurcze (były to lekkie skurcze przepowiadające), ale on już w to nie wnikał i chyba dla nauczenia mnie pokory zalecił mi no-spę domięśniowo. W efekcie bolał mnie później mięsień w tyłku 2 tygodnie. Było to o tyle absurdalne, że później miałam dużo silniejsze skurcze i nic takiego nie dostawałam....Ale pokory trzeba pacjentki jakoś uczyć....
Nie mniej beztrosko przebiegał test oksytocynowy. Mianowicie w końcu kogoś zaniepokoiło KTG dziecka (na kilka dni przed terminem porodu naturalnego) i skierowano mnie na salę porodową na test oksytocynowy. Nie wyjaśniając mi oczywiście niczego, tak aby niepokój skwapliwie narastał. Na sali porodowej nie dane mi było widzieć lekarza, jedynie położna dosłownie szarpała się z zapięciem mi KTG i przesuwaniem go po brzuchu, bo dziecko dusząc się, bardzo kopało. Ale to nie wzbudziło podejrzeń tej położnej. Dziecko skakało niemiłosiernie, więc uznano to za dobry omen i zamiast wywołać poród odesłano mnie z powrotem na patologię ciąży. A żeby było jeszcze bardziej optymistycznie, trzy dni przed terminem porodu (!) stwierdzono że wszystko jest ok i zaproponowano mi wyjście do domu... Ale ja się wtedy uparłam i powiedziałam „nie! -ja wśród takich miłych i wykwalifikowanych pań (i panów) chcę zostać”. Za to następnego dnia usłyszałam od pani doktor X pytanie kiedy urodzę, bo im (tj. szpitalowi) NFZ nie zwróci. Do dziś nie wiem czy to był żart...


Jak się okazało pani doktor X nie mogła mieć żadnych pretensji, bo dziecko postanowiło urodzić się idealnie w terminie i to jeszcze na jej dyżurze. Skurcze porodowe rozpoczęły się około 9 rano. Pomimo, iż leżałam na oddziale patologii z powodu konieczności obserwacji KTG dziecka, tętno w dniu porodu zostało sprawdzone tylko rano a potem o godzinie 16. Jak na patologię ciąży przystało, a dodatkowo na weekend, zostałam pozostawiona sama sobie w zwykłej sali by samotnie zwijać się z bólu od skurczów porodowych. Tymczasem rozwarcie nie następowało, a dziecko od rana (tj.od początku porodu) się nie ruszało. Ja oszalała z bólu nawet tego nie odnotowałam.
Dopiero o godzinie 19 sprowadzono mnie na salę porodową. Tam zobaczyłam bardzo niezadowoloną twarz lekarza, że jeszcze jedna, (a przecież szpital zamknięty z braku miejsc) którą trzeba co gorsze przyjąć, bo była z patologii a nie z zewnątrz. Tak więc położono mnie i podpięto KTG i zostawiono znowu samej sobie. Zwijałam się z bólu ale na KTG patrzyłam. Gdy zobaczyłam szokująco niskie wartości tętna, zaczęłam wołać o pomoc, ale nikomu nie chciało się podejść. Wobec braku reakcji, zerwałam KTG i pobiegłam, a raczej podczołgałam się, wijąc się z bólu pod stanowisko kawiarniane „dyżurujących” pań. Efekt był taki, że jedna z tych pań nakrzyczała na mnie, że zrywam KTG, a ten zapis to bylo moje tętno (czyli KTG było źle założone i w efekcie nie mierzyło tętna dziecka chociaż powinno) i kazała się nie ruszać. Na co ja wytłumaczyłam, że zanim się zerwałam- chcąc ratować dziecko, wołałam, ale nie było reakcji, na co ta pani bo przecież trudno ją nazwać lekarką, stwierdziła że przecież jest sama na dyżurze. Potem już dojechała moja prywatna położna i od razu inne panie też zrobiły się milsze i bardziej usłużne. Poród przebiegał wg. tej pani wspaniale, KTG było doskonałe, szkoda tylko że dziecko urodziło się ledwo żywe. Nie płakało i nie zapłacze oraz nie poruszy się pewnie nigdy.
Aha, lekarza podczas porodu nie miałam przyjemności zobaczyć, a KTG dziecka z godzin porodu jest tak dramatyczne, że nawet laik by podjął jakieś kroki -zawołał lekarza, przyspieszył poród, ratował jakoś dziecko.... Tymczasem nic, nic takiego nie miało miejsca.
Lekarz zjawił się by mnie zaszyć, ale tak się biedak zdenerwował tą niestety nierutynową sytuacją, że źle mnie zeszył-szwy puściły po 6 dniach zamiast po 14.
Ale w papierach musi być porządek. Także w papierach z porodu widnieją następujące zapiski: że poród rozpoczął się o 17 (nie o 9 rano), ze wody płodowe były czyste (a były wg. polożnej zielonkawe), że dziecko urodziło się w stanie „średnio dobrym” potem chyba coś jednak nie pasowało i zmieniono na stan „średnio ciężki”. W końcu co to za różnica, średnio dobry a średnio ciężki, prawie żadna, nie?
2 dni później o bardzo, ale to bardzo ciężkim stanie dziecka dowiedziałam się w korytarzu (!) żeby było weselej, ale chyba nie mnie (bo mi było słabo i ledwo stałam na nogach) tylko innym matkom ze zdrowymi dziećmi, które sobie stały i słuchały tego wyroku dla mnie i dla mojej córki.
Następnego dnia też było jak w najlepszym dramacie, mianowicie moja córka „zniknęła” z sali dla noworodków. Okazało się że wzieto ją na badania nie powiadamiając mnie o tym, a ja widząc pusty inkubator wywnioskowałam, że zmarła i odrętwiała czekałam, jak mąż przyjedzie, bo sama nie miałam siły upewnić się, że nie żyje. W szoku wyszłam na schody ewakuacyjne i usiadłam na krzesełku który okazał się palarnią dla personelu (przy czym należy wspomnieć że palenie jest w całym szpitalu zabronione), skąd zostałam bardzo brutalnie, niemal z przekleństwami, wypędzona z powrotem na poporodówkę. Nikt się nie zapytał co mi jest, i czy w ogóle mam siłę iść po schodach. Sposób zachowania tej pani która mnie przepędzała ze schodów wskazywałby na osobę z nizin społecznych, potem ku mojemu wielkiemu zdumieniu i obrzydzeniu okazało się że była to pani ordynator. Także tak wygląda wsparcie psychologiczne dla matek rodzących chore dzieci w szpitalu bielawskim.
Aha, chyba jest to dość oczywiste ale jeszcze potwierdzę, że prowadzący moją ciążę doktor Biznesowski, pomimo próśb, już się więcej nie pojawił. Bo po co? Zarobiłby coś jeszcze?
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i po 4 dniach od porodu zdecydowałam, że opuszczę rzeźnię. Wówczas przybiegła do mnie pani prowadząca opiekę nad córką (ta sama co powiadamiała mnie o jej stanie w korytarzu) i wręczyła kwitek dot. zobowiązania, że zabiorę dziecko do domu ze słowami, że to „czysta formalność”. Dla mnie, zobowiązanie, że zaopiekuję się dzieckiem które samodzielnie nie oddycha, nie przełyka i nie rusza się, to niestety nie była i nie jest „czysta formalność” .
Podsumowując szpital bielawski to:
-przemiły, wykwalifikowany personel
-fachowa opieka nad nowo narodzonym dzieckiem (np. u mojej córki wodogłowie narastało przez 9 dni po porodzie niszcząc mózg i nic z tym nie zrobiono, bo nawet nie ma w szpitalu neurologa i specjalistycznego sprzętu, żeby wstawić zastawkę, aż w końcu udało się pozbyć problemu i przekazać dziecko do Centrum Zdrowia Dziecka)
-pełny dostęp do informacji nt. stanu zdrowia, (np.o wodogłowiu córki dowiedziałam się dopiero Centrum Zdrowia Dziecka, informacje nt. porodu zostały częściowo sfałszowane częściowo zniszczone)
-higiena (polecam (!):można się zarazić bakterią Acinetobacter).
 
:szok::szok::szok::szok::szok::szok: można zzielenieć rożne historie się czyta ale to jest :szok::szok::szok: :-:)-:)-( i przerazające az ma się ochote pozabijac za****ch konowałów z nizin z kanałów najgorszej kategorii :szok:
 
reklama
Nie do końca Ci pomogę. Mam cukrzycę, ale taką przedciążową, więc za bardzo wyboru nie mam - przyjmą mnie tylko na Karową (już pytałam).
Jeżeli masz cukrzycę ciażową, to spokojnie możesz rodzić gdzie indziej, jeśli zależy Ci na komforcie psychicznym. Tym bardziej, że masz wybraną położną - zorientuj się, czy Cię przyjmą w szpitalu, który sobie wybrałaś, i już. Możesz chodzić na Karową na konsultacje i pewnie wyślą Cię na Banacha do dr Schindler, żeby Ci pomogła ustawić cukry. Z tego korzystaj. Natomiast co do samego porodu - to bardzo dobrzy fachowcy, ale z drugiej strony cukrzyczek mają tam multum. Jeśli zależy Ci na fachowej opiece medycznej, specjalistach w dziedzinie ginekologii i cukrzycy jednocześnie i supersprzęcie - to na Karowej mają. No i mają też studentów, i - jeśli nie życzysz sobie ich obecności- sama musisz na samym początku powiedzieć (i pewnie podpisać), bo nikt Ci nie powie, że możesz odmówić. Lekarze i położe- różni. Jeśli chodzi o położne, to można trafić na anioła, albo i niekoniecznie. No i generalnie opieka przed i w trakcie porodu jest lepsza, niż potem - obawiam się np. czy dam radę z karmieniem piersią i czy mi tam ktoś pomoże, bo to moje pierwsze dziecko.
Żeby przyjęli Cię bez problemu do porodu, to dobrze być zapisaną do przychodni polikliniki - czyli parę wizyt kontrolnych. Takie niepisane prawo, że te pacjentki mają pierwszeństwo. Wydaje mi się, że są porody w salach jednoosobowych - nie jestem pewna, ale czy można zamówić sobie położna- nie wiem. Na pewno nie można mieć "swojej własnej" z zewnątrz. Ze strony szpitala: Szpital Kliniczny im. ks. Anny Mazowieckiej
pary.gif
RODZĄCA MOŻE KORZYSTAĆ:

- z nowoczesnej, klimatyzowanej sali porodowej ze sterowanym łózkiem, drabinką, piłką, wyposażonej w łazienkę, kącik do pielęgnacji noworodka, aneksu wypoczynkowego;
</B> Opieka specjalistów wysokiej klasy - ze swobowy poruszania się w pierwszym okresie porodu, kąpieli lub prysznica, jednak o takiej możliwości decydują położna i lekarz;
- ze znieczulenia zewnątrzoponowego ze wskazań medycznych.
Od momentu urodzenia noworodek ma zapewnioną opiekę lekarza neonatologa oraz pielęgniarki neonatologicznej, którzy uczestniczą przy porodzie.
Blok Porodowy jest wyposażony w system monitoringu porodu, ma też dwie sale do cięć cesarskich.

Dodatkowo pacjentka może wybrać:
- znieczulenie do porodu bez wskazań lekarskich - 400 zł.
PORÓD Z OSOBĄ TOWARZYSZĄCĄ

</B> Można rodzić z osobą towarzyszącą W zależności od możliwości i chęci przy porodzie może uczestniczyć osobą towarzysząca. Porody takie w naszym szpitalu są nieodpłatne.
Osoba towarzysząca do porodu przygotowuje się w Izbie Przyjęć, gdzie otrzyma specjalne ubranie. Prosimy pamiętać, że na terenie szpitala obowiązuje zakaz palenia tytoniu oraz spożywania alkoholu.
W szpitalu działa bar w holu, gdzie osoba towarzysząca może kupić posiłki. Do dyspozycji pacjentek, osób towarzyszących oraz odwiedzających jest również kiosk. Można też przynieść własny prowiant."
Własciwie jeśli jesteś ubezpieczona to tylko za znieczulenie bez wskazań się płaci. Tyle wiem. Pozdrawiam.
 
Do góry