Rodziłam niedawno NA SIEMIRADZKIEGO i zdecydowanie odradzam!! Wspominam to jak najgorszy horror i do dzisiaj nie mogę się nadziwić, że można w dzisiejszych czasach być jeszcze skazanym na taki poród.
Prawda jest zazwyczaj taka, że poród ściśle zależy od położnej, a na Siemiradzkiego można ją sobie zamówić (800zł). Moja ginekolog poradziła mi ten szpital i Panią Olimpię . Zawczasu załatwiłam formalności i wykupiłam opcje:
- · Poród rodzinny +
- · Położna Olimpia (dodatkowo sprawdziłam w necie - świetne opinie, jeśli w ogóle nie najlepsze ze wszystkich) +
- · Salka dwuosobowa po porodzie.
Poród mój wyglądał następująco – rodziłam przez całą noc na korytarzu na patologii (bo prawdopodobnie akurat brakowało salek na porodówce).
Przyjechałam do szpitala na zleconą próbę oksytocynową (było już kilka dni po ustalonym terminie porodu), niestety na tej próbie odeszły mi wody. O godz. 16:00 Zakwaterowano mnie do 6-o osobowej sali na patologii, gdyż akurat brakowało salek na porodówce. Byłam wyrozumiała i miałam pełne zaufanie do Pani Olimpii, dlatego sądziłam, że niedługo coś się zwolni i mnie przeniosą – każdemu szpitalowi może się zdarzyć chwilowe przeciążenie. Moja położna Olimpia kończyła właśnie swój dyżur i poszła do domu w myśl zasady – jak to określiła – że dopóki nic się nie dzieje nie jest potrzebna. Ale o godz. 23:00 dalej byłam na patologii, a zaczęły mi się skurcze. Ponieważ byłam na oksytocynie, a moja szyjka macicy nie chciała się otworzyć, miałam bardzo bolesne skurcze, od samego początku co 4 min. Położna (?), która akurat miała na patologii dyżur była poirytowana tym, że wyszłam na korytarz z salki i chciałam pochodzić. Nakazała, żebym spróbowała się przespać, albo wzięła sobie prysznic. Raczej uważałam się zawsze z osobę wytrzymałą na ból, ale te skurcze były straszne – prysznic tylko pogarszał sprawę, a na łóżku zwijałam się z bólu, a konkretniej kładłam na podłodze pod łóżkiem tak to bolało. Położna z dyżuru była wściekła, bo reszta dziewczyn z mojego pokoju wpadła w histerię (wszystkie dopiero czekał poród i strasznie się wystraszyły) więc wspaniałomyślnie przystała jednak na to żebym po korytarzu chodziła. Sama jak sądzę poszła spać, a w każdym razie zniknęła ze swojego stanowiska. I tak zostałam na tym korytarzu sama, z koszmarnymi skurczami co kilka minut, a o mężu – którego nie można tam było wpuścić, i o drabinkach albo piłce mogłam pomarzyć (taki ekstra rodzinny poród). I co najlepsze tak do samego rana. Godzina za godziną nie mogłam uwierzyć, że wszyscy mają mnie tak dokładnie w d…e, że nikt nie przenosi mnie na porodówkę, żebym mogła rodzić na sali, z mężem, i w warunkach cywilizowanych, bo wątpię w czystość tego korytarza, a na kolanach po nim chodziłam i twarzą ciągnęłam po ścianie. Dwa razy w ciągu nocy miałam badanie – położna na siłę pchała mi rękę, żeby rozszerzyć moją szyjkę macicy, bo pomimo już tylu godzin dalej się nie otwierała ( w efekcie mam dzisiaj pękniętą szyjkę macicy). Błagałam ich o cesarkę, ale powiedziano mi, że u nich urodzę naturalnie!
O chyba 6:00 rano zdecydowałam, że jednak nikt tego za mnie nie zrobi i zadzwoniłam do Pani Olimpii, że już nie mam siły nawet stać o własnych siłach – i takim to sposobem wreszcie trafiłam na porodówkę. Najpierw do pokoju przygotowań, gdzie położne z tego oddziału nakazały mi wziąć długi prysznic, a dokładnie lać gorącą wodą po brzuchu przez co najmniej 20min. Ostatnio się dowiedziałam, że tego nie wolno absolutnie robić, bo grozi odklejeniem łożyska, ale wtedy zastosowałam się do zaleceń, a ból pod tą ciepłą wodą był już zupełnie masakryczny. Położne szybko jednak uciszyły moje jęki arogancko informując mnie, że nie jestem na oddziale sama, a niektórzy śpią. Najbardziej bałam się, że zrobią krzywdę mi i mojemu dziecku. Siedziałam więc cicho w kuckach pod prysznicem nie mogąc uwierzyć, że to co się dzieje to mój poród. Następnie przy lewatywie przeprosiłam położną za to że wcześniej śmiałam zajęczeć za głośno i z pokorą wysłuchałam stwierdzenia, że „no trochę się za mocno egzaltowałam”. Następnie przeniesiono mnie na salę do porodu, wpuszczono męża i pojawiła się Pani Olimpia. To czysta paranoja – byłam już w tak złym stanie, że nie mogłam sama dojść do kibla w tej salce, żeby się wysikać, zresztą myślę, że o tym, w jak złym byłam stanie świadczyć może fakt, że dostałam wtedy znieczulenie od razu podpajęczynówkowe, a nie zewnątrzoponowe. Tak się trzęsłam, że bałam się, że nie będą w stanie się wkłuć we mnie albo nie zdążą pomiędzy skurczami. Znieczulenie jest fantastyczne. Zasnęłam po nim na 2 godziny, a kiedy się przebudziłam od razu zaczęła się druga faza porodu – nawet nie wzięłam już drugiej dawki znieczulenia, którą zawsze proponują. Faza porodu właściwego w porównaniu z tym co, przeszłam wcześniej, to była betka. Trochę pękłam w ostatnim parciu, więc Pani Ola szybko mnie zaszyła – tu akurat żałowałam, że nie wzięłam tej drugiej dawki znieczulenia, bo to jednak bolało, a wiem że dziewczyny po drugiej dawce nic nie czuły z szycia. I wszystko co złe – myślałam - już za mną. Euforia z posiadania dziecka była tak duża, że nawet podziękowałam jeszcze Pani Olimpii czekoladkami i dobrym trunkiem, podobnie pielęgniarkom i położnym na oddziale. A także mojej ginekolog, która prowadziła moją ciąże i zorganizowała poród w Siemiradzkim. Do niej jeszcze oczywiście poszłam w połogu na kontrolne badanie – tak wszystko pięknie i ładnie. I postanowiłam czym prędzej zapomnieć o koszmarze porodu. Aż tu właśnie ostatnio byłam u innego ginekologa i okazuje się, ŻE MAM PĘKNIĘTĄ SZYJKĘ MACICY – a jak to określił ten lekaż – wystarczyło tylko 2 szwy założyć, ale taką fuszerkę odstawiają w tych szpitalach. Teraz porządek może zrobić tylko plastyka. I co teraz myślę o Pani Olimpii i Siemiradzkim?