misiaszek
Fanka BB :)
witajcie
widzę że kilka mam się też rozpakowało. no dzidzia wczoraj nie dała poczytać i było ogólnie dramat. ja to chyba nie nadaję się na matkę :/
mój mąż napisał wam normalnie epopeję z której nic nie wynika. mówiłam mu tylko żeby napisał że urodziłam a on opisał dość dziwnie ten dzień. najlepiej będzie jak ja Wam powiem jak był naprawdę.
jak pamiętacie koło 11 dostałam skurczy dość silnych (nie da się przeoczyć). skurcze co 2 lub co 5 min i dzwonie do położnej a ona że w Krakowie na zakupach jest ale już wraca niedługo i powinna być kolo 15 a my z mężem mamy jechać o 14 do szpitala. pojechaliśmy a ona dojechała i pod ktg mnie wrzucili. nic nie było, żadnej akcji...jakieś małe skurcze ale to nie poród. no ale skoro już mnie przyjęli to mam zostać w szpitalu. o 23 dostałam skurczy silnych i do tego krzyżowych. chodziłam po korytarzu i przy każdym skurczu lądowałam na podłodze. dzwonie do położnej a ona mówi że jak będą co 5 minut to mam zadzwonić a ona wyśle po mnie z porodówki znajomą która mnie zbada i sprawdzi czy mam rozwarcie (o 11 miałam 1cm). nie chciałam jej budzić koło 1 żeby nie robić fałszywego alarmu ale bolało coraz bardziej. odprowadzili mnie na porodówkę i lekarz mnie zbadał-mówi ze 1.5 cm i że wcale nie rodzę i że nadal wymyślam z tymi bólami...wysłał mnie jeszcze na ktg. myślałam że się skończę tam a pielęgniarka widział że cierpię i na ktg wreszcie wyszły skurcze. dzwoni do lekarza że już a on że na pewno nie bo nic się rozwarcie nie powiększyło. kazała dać mi czopek przeciwbólowy. przeczyściło mnie tylko i nic i dalej boli i to jeszcze bardziej co 2 minuty. lekarz bada i mówi: o! już 3 cm...! niech czeka na korytarzu i dzwoni po położną swoją. no to dzwonie po 2.30 i mówię jej że 3 cm i ona powiedziała że już jedzie. dzwonie do męża i mówię mu że zaczęło się i jak będzie 5 cm to zadzwonię i żeby przyjechał a teraz niech śpi jeszcze. przyjechała położna, zbadała, przebiła pęcherz i wylały się zielone wody, zrobiła lewatywę i przygotowała mi miejsce do leżenia w pokoju rodzinnym. miałam się przespać bo miałam dopiero niecałe 4 cm. nie mogłam spać bo bolało cholernie. bóle krzyżowe były dla mnie nie do wytrzymania. dostałam narkotyk i miałam spać. marnie się spisał bo nadal bolało ale przynajmniej oczy mogłam zamknąć. poszłyśmy potem pod prysznic na piłkę-wreszcie ulga! siedziałam tam baaardzo długo a w tym czasie mąż przyjechał. wyszłam z wody i miałam 5 cm. czekałam z decyzją o znieczulenie już tylko kilka minut bo ledwo stałam na nogach. położna masowała cudownie podczas skurczy a mąż kiepsko-zupełnie mu nie szło decyzja że znieczulenie bo ja już nie daje rady. to tylko pogorszyło sprawę ciśnienie zaczęło gwałtownie mi spadać i prawie wymiotowałam, dusiłam się...położna robiła co mogła żeby mi ciśnienie podnieść. wreszcie 10cm i mam przeć... no i tu zaczeło się. nie dość że boli nadal to nie mogę przeć bo nie czuję odbytu przez znieczulenie... duszno mi i jestem cholernie zmęczona. małe postępy w parciu były. moment załamania, płaczu no i przyszedł mój prowadzący. mówi żebym parła i że ponoć są efekty. powiedział że powinnam dać radę tylko muszę się skupić. zaczęłam płakać że nie mam siły bo jestem zmęczona. dali mi większą dawkę znieczulenia żebym się przespała na godzinę. po godzinie byłam jeszcze bardziej zmęczona. kazali przeć to pre i ponoć są kolejne efekty ale po 2 serii już nie mogłam i odpuściłam. dali mi papiery do podpisania i zwiększyli dawkę znieczulenia pod cesarkę. no i wjechałam na salę o 12.40 (chyba-tak wyglądało na zegarze). tam lekarze mieli dobry humor i wyjęli dziecko-pięknie pachniało! zabrali, ja się popłakała. usłyszałam że coś nie tak ze mną traciłam krew ni nie mogli jej zatrzymać. chyba zasnęłam i obudziłam się dusząc się. krzyczałam do anestezjologa żeby zabrał mi cholerną maseczkę bo ja się duże i wymiotować mi się chce. wreszcie ulga i koniec. potem położna ściska mi macicę i przestają działać środki znieczulające. najgorsze że pobierają mi krew a nie dają rady bo naczynka mi pękają i mają duży problem a ja cierpię i to obkurczanie boli a macica nie chce się obkurczyć. położna już nie dawała rady i mąż kogoś opieprzał. mówiła mi do ucha że jakiegoś bigosu narobili moi w szpitalu i że dyrektor dzwonił o mnie pytać (później mi dokładnie wytłumaczyli o co chodzi). wywieźli mnie na położniczy i podpięli krew i kroplówkę. ciągle miałam oczy zamknięte-myślałam że umieram. potem dużo różnych nieprzyjemnych zabiegów. zakaz picia wody. podobno wyglądałam jak bym umarła :/ no właśnie tak się czułam... zastrzyk z morfiny miał pomóc ale nie pomógł. ciągle położna była przy mnie. dała mi dziecko do cyca i wsadziła jej go żeby ssała. coś działo się ciągle wokół mnie ale nie widziałam, czasem czułam mokrą pieluchę na twarzy i szyi. nie mogłam spać choć bardzo chciałam-co jakiś czas odlatywałam. położna pożegnała się dopiero wieczorem bo już nic na oczy nie widziała (25 lat praktyki i dopiero 3 jej poród zakończył się cesarką i twierdzi że mogłam dać radę i uniknąć tych nieprzyjemności). na następny dzień nie było nic lepiej. ciągle ktoś w nocy był przy mnie (rewelacyjna opieka medyczna!). dostawałam zastrzyki ale czopki lepsze po południu już było ok ale nie mogłam się ruszać i byłam strasznie głodna ale nie wolno mi było nic jeść do następnego dnia. wstałam z łóżka o 14 i popatrzyłam w lustro...MASAKRA! no cóż. jak miałam przy sobie dziecko to wiedziałam że warto było. gdyby mi rodzinka porodu nie spieprzyła tą cesarką to by było ok... no ale jak to często mówię: nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
już jestem w domu zagojona ale jeszcze boli-zwłaszcza przy wstawaniu. byłam podziękować położnej. gdybym miała rodzić znów to tylko z nią. codziennie przychodziła mnie odwiedzić i sprawdzać czy wszystko ok.
kiepsko sobie radzę z małą. zje i już kupa a ona nie lubi przebierania i płacze (drze się niemiłosiernie). jak ja wreszcie przebiorę to znów chce jeść i zasypia przy tym robiąc znów kupę. a jak chce przebrać to znów krzyczy zamiast spać. także karmię>przebieram>karmię>sen a w międzyczasie karmienia 2 już kupa i musi spać z kupą i tu powstaje problem odparzeń. ma trochę tylek w jednym miejscu czerwony i boję się że to właśnie odparzenie i nie wiem czy jej nie za zimno jest...nie radzę sobie z ubieraniem jej
ale nie wsadziłabym jej znów do brzucha. jak na nią patrzę to płaczę (cholerne hormony).
to tyle. mam nadzieję że was nie zamęczyłam. w sumie to nie było źle ale mogło być lepiej. śmiesznie nie było ale juz zapomniałam o bólu (prawie bo w krzyżu mnie łupie).
nierozpakowanym życzę lepszego porodu i trzymam kciuki za przeterminowane mamy!
widzę że kilka mam się też rozpakowało. no dzidzia wczoraj nie dała poczytać i było ogólnie dramat. ja to chyba nie nadaję się na matkę :/
mój mąż napisał wam normalnie epopeję z której nic nie wynika. mówiłam mu tylko żeby napisał że urodziłam a on opisał dość dziwnie ten dzień. najlepiej będzie jak ja Wam powiem jak był naprawdę.
jak pamiętacie koło 11 dostałam skurczy dość silnych (nie da się przeoczyć). skurcze co 2 lub co 5 min i dzwonie do położnej a ona że w Krakowie na zakupach jest ale już wraca niedługo i powinna być kolo 15 a my z mężem mamy jechać o 14 do szpitala. pojechaliśmy a ona dojechała i pod ktg mnie wrzucili. nic nie było, żadnej akcji...jakieś małe skurcze ale to nie poród. no ale skoro już mnie przyjęli to mam zostać w szpitalu. o 23 dostałam skurczy silnych i do tego krzyżowych. chodziłam po korytarzu i przy każdym skurczu lądowałam na podłodze. dzwonie do położnej a ona mówi że jak będą co 5 minut to mam zadzwonić a ona wyśle po mnie z porodówki znajomą która mnie zbada i sprawdzi czy mam rozwarcie (o 11 miałam 1cm). nie chciałam jej budzić koło 1 żeby nie robić fałszywego alarmu ale bolało coraz bardziej. odprowadzili mnie na porodówkę i lekarz mnie zbadał-mówi ze 1.5 cm i że wcale nie rodzę i że nadal wymyślam z tymi bólami...wysłał mnie jeszcze na ktg. myślałam że się skończę tam a pielęgniarka widział że cierpię i na ktg wreszcie wyszły skurcze. dzwoni do lekarza że już a on że na pewno nie bo nic się rozwarcie nie powiększyło. kazała dać mi czopek przeciwbólowy. przeczyściło mnie tylko i nic i dalej boli i to jeszcze bardziej co 2 minuty. lekarz bada i mówi: o! już 3 cm...! niech czeka na korytarzu i dzwoni po położną swoją. no to dzwonie po 2.30 i mówię jej że 3 cm i ona powiedziała że już jedzie. dzwonie do męża i mówię mu że zaczęło się i jak będzie 5 cm to zadzwonię i żeby przyjechał a teraz niech śpi jeszcze. przyjechała położna, zbadała, przebiła pęcherz i wylały się zielone wody, zrobiła lewatywę i przygotowała mi miejsce do leżenia w pokoju rodzinnym. miałam się przespać bo miałam dopiero niecałe 4 cm. nie mogłam spać bo bolało cholernie. bóle krzyżowe były dla mnie nie do wytrzymania. dostałam narkotyk i miałam spać. marnie się spisał bo nadal bolało ale przynajmniej oczy mogłam zamknąć. poszłyśmy potem pod prysznic na piłkę-wreszcie ulga! siedziałam tam baaardzo długo a w tym czasie mąż przyjechał. wyszłam z wody i miałam 5 cm. czekałam z decyzją o znieczulenie już tylko kilka minut bo ledwo stałam na nogach. położna masowała cudownie podczas skurczy a mąż kiepsko-zupełnie mu nie szło decyzja że znieczulenie bo ja już nie daje rady. to tylko pogorszyło sprawę ciśnienie zaczęło gwałtownie mi spadać i prawie wymiotowałam, dusiłam się...położna robiła co mogła żeby mi ciśnienie podnieść. wreszcie 10cm i mam przeć... no i tu zaczeło się. nie dość że boli nadal to nie mogę przeć bo nie czuję odbytu przez znieczulenie... duszno mi i jestem cholernie zmęczona. małe postępy w parciu były. moment załamania, płaczu no i przyszedł mój prowadzący. mówi żebym parła i że ponoć są efekty. powiedział że powinnam dać radę tylko muszę się skupić. zaczęłam płakać że nie mam siły bo jestem zmęczona. dali mi większą dawkę znieczulenia żebym się przespała na godzinę. po godzinie byłam jeszcze bardziej zmęczona. kazali przeć to pre i ponoć są kolejne efekty ale po 2 serii już nie mogłam i odpuściłam. dali mi papiery do podpisania i zwiększyli dawkę znieczulenia pod cesarkę. no i wjechałam na salę o 12.40 (chyba-tak wyglądało na zegarze). tam lekarze mieli dobry humor i wyjęli dziecko-pięknie pachniało! zabrali, ja się popłakała. usłyszałam że coś nie tak ze mną traciłam krew ni nie mogli jej zatrzymać. chyba zasnęłam i obudziłam się dusząc się. krzyczałam do anestezjologa żeby zabrał mi cholerną maseczkę bo ja się duże i wymiotować mi się chce. wreszcie ulga i koniec. potem położna ściska mi macicę i przestają działać środki znieczulające. najgorsze że pobierają mi krew a nie dają rady bo naczynka mi pękają i mają duży problem a ja cierpię i to obkurczanie boli a macica nie chce się obkurczyć. położna już nie dawała rady i mąż kogoś opieprzał. mówiła mi do ucha że jakiegoś bigosu narobili moi w szpitalu i że dyrektor dzwonił o mnie pytać (później mi dokładnie wytłumaczyli o co chodzi). wywieźli mnie na położniczy i podpięli krew i kroplówkę. ciągle miałam oczy zamknięte-myślałam że umieram. potem dużo różnych nieprzyjemnych zabiegów. zakaz picia wody. podobno wyglądałam jak bym umarła :/ no właśnie tak się czułam... zastrzyk z morfiny miał pomóc ale nie pomógł. ciągle położna była przy mnie. dała mi dziecko do cyca i wsadziła jej go żeby ssała. coś działo się ciągle wokół mnie ale nie widziałam, czasem czułam mokrą pieluchę na twarzy i szyi. nie mogłam spać choć bardzo chciałam-co jakiś czas odlatywałam. położna pożegnała się dopiero wieczorem bo już nic na oczy nie widziała (25 lat praktyki i dopiero 3 jej poród zakończył się cesarką i twierdzi że mogłam dać radę i uniknąć tych nieprzyjemności). na następny dzień nie było nic lepiej. ciągle ktoś w nocy był przy mnie (rewelacyjna opieka medyczna!). dostawałam zastrzyki ale czopki lepsze po południu już było ok ale nie mogłam się ruszać i byłam strasznie głodna ale nie wolno mi było nic jeść do następnego dnia. wstałam z łóżka o 14 i popatrzyłam w lustro...MASAKRA! no cóż. jak miałam przy sobie dziecko to wiedziałam że warto było. gdyby mi rodzinka porodu nie spieprzyła tą cesarką to by było ok... no ale jak to często mówię: nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
już jestem w domu zagojona ale jeszcze boli-zwłaszcza przy wstawaniu. byłam podziękować położnej. gdybym miała rodzić znów to tylko z nią. codziennie przychodziła mnie odwiedzić i sprawdzać czy wszystko ok.
kiepsko sobie radzę z małą. zje i już kupa a ona nie lubi przebierania i płacze (drze się niemiłosiernie). jak ja wreszcie przebiorę to znów chce jeść i zasypia przy tym robiąc znów kupę. a jak chce przebrać to znów krzyczy zamiast spać. także karmię>przebieram>karmię>sen a w międzyczasie karmienia 2 już kupa i musi spać z kupą i tu powstaje problem odparzeń. ma trochę tylek w jednym miejscu czerwony i boję się że to właśnie odparzenie i nie wiem czy jej nie za zimno jest...nie radzę sobie z ubieraniem jej
ale nie wsadziłabym jej znów do brzucha. jak na nią patrzę to płaczę (cholerne hormony).
to tyle. mam nadzieję że was nie zamęczyłam. w sumie to nie było źle ale mogło być lepiej. śmiesznie nie było ale juz zapomniałam o bólu (prawie bo w krzyżu mnie łupie).
nierozpakowanym życzę lepszego porodu i trzymam kciuki za przeterminowane mamy!