cześc dziewczyny.
Ja dzisiaj mam zamknięte przedszkole,więc siedzę z młodym w domu.
dormark,masz rację,wygadanie dużo daje...Powiem Ci,że faceci zawsze mówią,że rozumieją swój błąd,że się poprawią i co?...i za chwilę ten błąd lub błędy powtarzają...i sytuacja się powtarza i tak w kółko...No ale nie chcę Cię zbijać z tropu bo widzę,że masz dzisiaj lepszy humorek,więc może tylko mój jest taki obiecywalski i niespełnialski...
Sprawa u mnie wygląda tak: mój A jest nałogowcem....najchętniej nie chodziłby do pracy tylko grał w jakieś głupie wojenne gierki przez internet.Ja ciągle sama,nie mówiąc już o młodym,który tylko wie,że ma tatę ale z całą pewnością tego nie odczuwa...no,może tylko czasem.
Mój A przychodzi z pracy i włącza kompa...potem robi sobie jeść i już z kanapkami siada i zaczyna grac...czasem do pójścia spać...Ja trochę posiedzę z młodym,potem kładę go spac a potem pozostaje mi tylko oglądanie telewizji albo laptop(na całe szczęście mamy dwa kompy).Ja po pracy też jestem zmęczona a mimo wszystko staram się chociaż posiedzieć przy młodym kiedy ogląda bajki,żeby wiedział że ma mamę.Mam cholerne wyrzuty sumienia,że tak mało czasu mu poświęcam bo w przedszkolu siedzi od 8 do 17 a potem tylko bajki ze mną i ok 21 spac.Co to za życie?Dobrze chociaż,że do przedszkola chodzi to się z dziecmi pobawi...bo w domu to tylko spychoterapia no i kłótnie-jak widzę,że tatuś prosto z drzwi udaje się do sypialni i już włącza swoją gierkę,to zaczynają się krzyki,czasem jakieś wyzwiska i potem ja w łazience na klucz a młody tylko chodzi i pyta czy wszystko w porządku...taki mały a tyle rozumie...To wszystko odbija się oczywiście na mojej psychice bo ja to rozumiem,że młodemu krzywdę robimy,ale co?jak zwykle to ja mam ustąpic i siedziec cicho?A co ze mną?Ja też żyję i TEORETYCZNIE nie jestem samotną matką...
Przedwczoraj było kolejne apogeum...piszę kolejne bo sytuacja cyklicznie się powtarza...przez jakiś czas nie odzywam się,mąż gra...kilka dni takich samych,ja już nabuzowana...wreszcie wszystko wybucha,jest awanti...potem on postanawia mnie wysłuchac i dogadac się...potem mówi,że rozumie i obiecuje poprawę...fajnie,tyle,że co z tego,jak za jakiś czas znowu jest to samo?
Przedwczoraj powiedziałam mu,że już nie chcę się z nim dogadywac...
Zawsze w takich sytuacjach najchętniej spakowałabym siebie,młodego i wyprowadziła się tak dla pokazania ale nie mam dokąd.Mieszkamy na Islandii...kupiliśmy (oczywiście na kredyt)mieszkanie za które trzeba płacic.Oprócz mieszkania są jeszcze opłaty,które i tak trzeba zrobic...mogę sobie oczywiście wynając hotel lub mieszkanie ale nie da się np na dwa dni...Jak coś wynajmę,to na kilka miesięcy najmniej...po co płacic za dwa mieszkania kiedy i tak wiadomo,że do mąż nie pozwoliłby nam mieszkac gdzie indziej?Najlepszym wyjściem w tej sytuacji byłoby spakowac najpotrzebniejsze ciuchy i pójśc przenocowac do rodziny,nie?Tyle,że do kogokolwiek z mojej rodziny mam 3,5 godz lotu samolotem...Gdybyśmy byli w Polsce,to wzięłabym młodego i pojechała do mamy a A niech się martwi jak nas spowrotem odzyskac,ale tu nie mam zbyt wielkiego pola do popisu.Rozmowy coś dawały tylko na początku,teraz już wie,że się pokłócimy i za jakiś czas przeprosi i będzie ok...a co sobie pogra,to jego.Jednym słowem jestem w kropce.Moje życie jest schematyczne: praca,bajki z młodym,położyc go spac a potem do wieczora już tylko wysiadywanie sofy i jakieś filmy.Uwielbiam chodzic po sklepach...ale mój mąż tego nie znosi i jedyna weekendowa rozrywka,czyli zakupy to pasmo klęsk.Nie potrafi się nawet zdobyc na taki drobiazg dla mnie,żeby ze mną pochodzic i pokupowac jakieś pierdółki z zadowoleniem a nie wiecznym narzekaniem i kłótniami.Co to za przyjemnośc(podkreślam-moja jedyna),kiedy już pod blokiem wsiadając do samochodu kłótnia trwa w najlepsze o to,że w ogóle musimy jechac na zakupy,kiedy on jest tak zmęczony po całym tygodniu pracy?!
A co ze mną?Ja psychicznie jestem zmęczona non stop...samotnością.Na obczyźnie dobrze,bo stac nas na duuużo więcej niż w Polsce ale same zobaczcie czym to jest okupione...W Polsce wzięłabym młodego i zapewniłabym mu jakieś rozrywki z rodziną-dziadek,babcia,ciocia...itd a tu?Mamy tylko siebie...i paru znajomych,którzy w weekend maja swoje sprawy,niektórzy pół rodziny do odwiedzenia...
Po prostu dno dna...
Co prawda wczoraj A znowu mnie przeprosił ale od jakiegoś czasu nie robi to na mnie zbyt dużego wrażenia.Ja nie lubię się kłócic ale nie potrafię też za szybko zapomniec krzywdy,więc mi ogólnie ciężko.
Drugie dziecko planowaliśmy już parę miesięcy przed ciążą.Tatuś baaardzo chce teraz córeczkę,zresztą ja też,więc trochę nam zeszło bo planowaliśmy z chińskim kalendarzem (a co tam,zawsze to kolejne procenty możliwości powodzenia).W lutym się nie udało 3 dni przed owulką,dopiero w kwietniu,bliżej,ok 2 dni przed zaszłam w ciążę...ale teraz to już nie wiem czy dobrze zrobiłam bo będę miała dwoje dzieci zamiast jednego do wyrzutów sumienia...
No,to tak najogólniej nakreśliłam swoją sytuację...a nie! zapomniałąm jeszcze o braku wsparcia...Już 25 tyg dręczę się tym czy nam się udało zaplanowac tę wymarzoną dziewczynkę, potem czy na usg pani się nie pomyliła...i tak w kólko a mój mąż zamiast mnie wspierac ciągla się złości,że ja znowu o tym samym..."już o niczym innym nie potrafisz gadac ani myślec?" ...a ja czuję się jak idiotka...On od samego początku mówi,że wie,że to dziewczynka a ja się ciągle zadręczam.
Wiecie,fajnie się tak wygadac...Jestem z tych,co to nie potrafią swoich problemów trzymac dla siebie bo one strasznie gryzą duszę
Juz za długo siedzę i czuję jak mi zgaga przepala przełyk...