Jak trafiłam do szpitala, bo było podejrzenie ciąży umarłej, lekarz do mnie powiedział "jedne usuwają, inne ronią, takie życie", mój mąż prawie że go tam pobił, jak to usłyszał.
Za drugi razem, jak trafiłam dwa dni po pozytwnym tescie do szpitala i krwawiłam, to lekarz mi powiedział, że mam sobie nie robic nadziei, skoro już jedną ciążę poroniłam (nie robiac mi badania ani nic, takie jego własne przemyślenia...). I jakie było jego zdziwienie, jak na usg był i zarodek i serce (o ciazy dowiedziałam sie dosc pozno, bo koło 6-7 tc).
Więc lekarze to mnie czasem rozbrajają, zero empatii. W szpitalu np czekajac na zabieg usuniecia ciazy lezalam na sali z kobietami w ciazy, ktore opowiadaly o wozkach, ubrankach, wyprawce, a mnie sie chciało wyc do ksiezyca... kompletna znieczulica jest w tym kraju.
A na koniec poród, który jest traumą. Wyrzucili mojego męża z porodówki, bo robili wszystko, zeby wstrzymac poród przedwczesny, a jak juz wstrzymali, to dziecko nie oddychało, i biegiem robili cc ratując życie mojej malutkiej. Nikt mnie nic nie informował, dziecko zabrali, mnie zszyli, do męża nikt nie zadzwonił, dopiero ubłagałam osobe przechodząca obok sali pooperacyjnej, zeby z prywatnego tel zadzwoniła do meża... więc juz zapowiedziałam mojemu lubemu, ze rodze albo prywatnie, a jak na nfz, to prywatnie płacimy za lekarza, położna, dule, sale. Jestem za stare, na takie cyrki po raz kolejny.