Kochane dziewczyny, dziś o 15 mam wizytę i zapadnie diagnoza co się stało konkretnie
czy już poroniłam czy też nie
... Nadal mam nadzieję,że to wariacje moich hormonów bo tak jak pisałam mam z nimi poważne problemy
ale strasznie boli mnie brzuch i nadal leci krew tak jak podczas okresu
:-( więc pewnie to już koniec i nie było mi pisane długo się cieszyć moją fasolką. Od soboty ryczę jak bóbr i jakoś nie mogę się pozbierać
dostać taką nadzieję pomimo tylu problemów i po 3 dniach stracić to dla mnie ogromny cios. Najgorsze jest to,że moi rodzice jeszcze nie wiedzieli o fasolce- chciałam im powiedzieć wraz z otrzymaniem karty ciąży i tym bardziej jest mi ciężej bo nie mogę swobodnie się wypłakać tylko zwalam winę na "hormony" bo nic sensowniejszego nie przychodzi mi do głowy
(( , a tak swoją drogą to od soboty wyskoczyły mi już 2 siwe włosy
. Narzeczony jakoś się trzyma i stara się mnie pocieszyć chociaż żadne argumenty do mnie nie trafiają. Postanowiliśmy jedno: ostatni raz jedziemy do tej gin... skoro wolała olać sprawę i z łaską po 3 godzinach odebrała tel i przyjmie mnie "wyjątkowo" szybciej... Wracam do mojej ginekolog z Poznania. Wolę dorzucić 100zł więcej i mieć pewność,że podejdzie do sprawy poważniej niż ta. (wiem bo moja siostra do niej chodziła, i też z wieloma problemami urodziła zdrową córeczkę) - i najgorsze jest to,że jak widziałam moją siostrzenicę po prostu się rozkleiłam i musiałam wyjść bo nie mogłam wytrzymać. Za wcześnie się dowiedziałam o istnieniu mojej małej fasolki
może gdybym poszła tydzień później pomyślałabym, że to zwykły okres i nie odbiłoby się to na mojej psychice aż tak.
Co do badania, nadal lekko krwawię i jest to dla mnie trochę wstydliwe podczas USG
nie wiem już co robić
i dodatkowo boję się żeby nie wystąpiły jakieś komplikacje
coś sobie ubzdurałam,że skoro straciłam moja fasolkę to już więcej nie zajdę w ciąże