Tak sobie Was czytam i czytam i dopiszę swoje pięć groszy...Otóż ja pracuję w nowej pracy od 1 września 2004 na umowę o pracę. 15 września zrobiłam test i okazało się, że będziemy mieli upragnioną małą istotkę. Pracuję w malutkiej firemce, w zasadzie jestem tu ja i szefowa. Na początku był między nami taki układ, że umowę mam na 1000 zł i ona od tego płaci ZUS (oszczędna jest, nie ma co), a do ręki daje mi co miesiąc 1500 zł. Gdybym wiedziała, że zaszłam w ciążę - w życiu bym się na to nie zgodziła. Ale cóż, słowo się rzekło. Gdy dowiedziała się, że jestem w ciąży - przeobraziła się w podłą wiedźmę psującą mi każdą chwilę radości z powodu posiadania pod sercem maleństwa. Czepiała się wszystkiego, czego mogła, chociażby tego, że kurze nie starte w sekretariacie. Wytrzymuję to wszystko tylko dlatego, że wiem, że jak pójdę na zwolnienie, to ZUS wypłaci mi marne 700 zł, a na to nie możemy sobie pozwolić...Także sama na własne życzenie władowałam się na minę...Nie wiecie może, jak dorobić jakieś 500 zł miesięcznie??? Podejmę się prawie wszystkiego, bo zdrowie mi dopisuje, Weronika (moje słoneczko pod sercem) jest przekochana i nie dokazuje zbytnio, nie sprawia żadnych problemów. Muszę stąd uciekać, bo ten babsztyl wykończy mnie nerwowo. Dziś np usłyszałam, że chyba się mózgu gdzieś po drodze pozbyłam. Wytrzymuję to jakoś, ale w poniedziałek idę do gina i proszę o zwolnienie (mam tak przekochaną panią doktor, która twierdzi, że muszę zwolnić i odpocząć i już dawno chciała mi dać zwolnionko, ale ja twardo, że jeszcze nie...)
Odezwijcie się kobitki kochane, co o tym wszystkim sądzicie? Dlaczego kobieta w ciąży musi oznaczać coś mniej wartościowego???
Pozdrawiam
Karolina