Witajcie! Ja mam 3 Aniołki czekające na mnie w niebie i jednego Skarba czekającego na mnie w domu. Moja historia zaczyna się 10 lat temu. Miałąm wtedy 20 lat, byłam szczęśliwa, miałam narzyczonego, miał być ślub, przeprowadzka do Niemiec i nasz synek. W ciągu 2 miesięcy wszytsko się rozsypało. Najpierw mój narzyczony dowiedział się, że ma białeczkę-umierał przez niecały miesiąć, byłam wtedy w 4 misiący ciąży. Jak umierał trzymał rękę na moim brzuchu. Po tygodniu od jego pogrzebu dostałm skurcze, tym razem udało się je powstrzymać ale po następnym tygodniu od nowa tym razem mój synuś pojawił sie na świecie. Żył przez 2 godziny i 35 minut, lekarze byli wspaniali-po porodzie przewieźli mnie na oddział wcześniaków, pozwolili potrzymać go za maleńką rączkę aż jego serduszko przestało bić, zdążyłam się z nim pożegnać ale i tak strasznie bolało. Mój synek ley obok swojego tatusia.
Po 2 latach znowu pojawiła się nadzieja w moim życiu, ale żyła ona tylko 3 miesiące i odeszła, tym razem nie zdążyłam sie pożegnać i wyszeptać jak bardzo kocham, nawet nie wiedziałm kim była moja kruszyna.
2 lata temu nawet jeszcze nie wiedział że jestem w ciąży, tylko ten silny krwotok ... to od lekarzy dowiedział sie że miałam być mamusią. Podobno mniej boli jak się nic wcześniej nie wiedziało, ale w moim przypadku to nie prawda...
Lekarze zaczeli badać dlaczego, no i po liczych badaniach dowiedziałam się że mój układ odpornościowy jest zbyt silny i zabija wszystko co jest obce, że zabija moje dzieci ... miałam wtedy straszny dołęk czułam się wtedy strasznie winna. Lekarze jednak dali mi nadzieje, że jak przed ciążą dadzą mi preparat obniżający moją odporność a potem jeszcze 2 razy w ciągu ciązy to może dam rady zostać mamą!!! To musiała być moja decyzja, bo to był eksperyment no i dośc dużo płatny. Ale co sie nie robi jak jest tylko taka nadzieja! No i się stało, zaszłam w ciąże za pierwszym razem, pod koniec I i II trymestru kolejne zastrzyki, ale końcem 7 miesiąca zatrucie ciążowe, szybki przewóz do szpitala do Krakowa (tam rodziłam pierwszego synka) i decyzja lekarzy - cesarka! Tak strasznie sie bałąm nigdy tego uczucia nie zapomnę. Czułąm sie tak jakby czas sie cofnoł, znowu ta sama porodówka, tylko zastrzyk w kręgosłup i po chwili usłyszałam cichutki płacz ... MÓJ SYNEK ŻYJE!!! Trudno było mi uwierzyć , że tsak mały człowieczek potrafi byc taki silny i sliczny. Dostał 8 pkt. Apgard, leżał 27 dni w inkubatorze i potem jeszcze 2 tygodnie na oddziale noworodków bo czekali aż uzyska wage 2 kg - jak sie urodził miał 1190 gram. Teraz ma 9 miesięcy ma już 2 zęby, siedzi próbuje pajtac na swoich nóżkach (za pomocą mamY
) i się świetnie rozwija, lekarze są pełni podziwu że tak szybko i sprawnie wzioł sie do zycia. Pomimo tego że jestesmy sami ("tatuś" jeszcze jak byłam w ciąży zrezygnował z bycia tatą - trudno nie wie co traci), jestesmy szczęśliwi.
Piszę to wszytsko bo chcę Wam wszytskim powiedzieć że nadzieję trzeba mieć zawsze, że nigdy nie pogodzicie się ze śmiercią Waszego dziecka ale trzeba nauczyc się z tym żyć. To jest trudne ... sama ciągle czuję ból jak myslę o moich Anołkach i niejedna łza spadła dziś na klawiaturę.
Pozdrawiam wszytskich i trzymam kciuki!!! Pamietajcie że nie jesteście sami!