Pytam, bo czuję się jakbym zaczęła popadać w paranoję. Jeszcze rok temu dość intensywnie uprawiałam sport (po 30 godzin tygodniowo + w sezonie starty w zawodach). A ostatnio nawet przestałam dojeżdżać na rowerze do pracy w II połowie cyklu, bo naczytałam się, że jazda na rowerze jest mocno niewskazana dla kobiet w ciąży. Każdy kieliszek wina to poczucie winy, filiżanka kawy raz na 2 dni, czarnej herbaty nie piję wcale, palę tylko okazjonalnie od niedawna (może paczkę miesięcznie). Zdrowo się odżywiam, bo po skończeniu przygody ze sportem mój moje zapotrzebowanie energetyczne drastycznie spadło i trzeba było nad tym zapanować.
Czuję, że każdą najmniejsza niezdrową przyjemnością szkodzę sobie, dziecku... A przecież jeszcze kilka lat temu kobiety nie były takie świadome zagrożeń, a może nie były po prostu tak zastraszone jak my, a dzieci rodziły się zdrowe.
Sorki, mam dzisiaj doła...