Hej...
Jestem tu nowa. Chociaż w sumie już nie pierwszy raz... Oblegałam forum w przeczesywaniu informacji na temat, który mnie, jak niejedną z was niestety dotknął.
Mam 24 lata i to była moja pierwsza ciąża. Dowiedziałam się o niej zaraz po przeprowadzce do Krakowa. Tzn. przeprowadziliśmy się z M w weekend, a we wtorek zrobiłam test. Tak po prostu. Często tak robiłam, ze względu na mega owocne wcześniejsze problemy - brak okresu, hiperprolaktynemie, podejrzenie PCOs (ale lekarz, któremu bardzo ufam teorię obalił, i wyszło na to, że miał rację). I zobaczyłam dwie kreski... Na początku szok. Powtórny szok przy drugim teście, który zrobiłam 2 godziny po pierwszym. Wynik dalej był pozytywny. Od razu umówiłam się do Pani Doktor, którą znalazłam w necie - pomyślałam "musi mnie zobaczyć lekarz". Tal naprawdę łudziłam się, że to jakaś pomyłka. W sensie, nie wierzyłam, że faktycznie jestem w ciąży... Pojechałam na wizytę, oczywiście wyrzucając najpierw Pani Ginekolog, że ja miałam tyyyyyyyyle kłopotów, rozchwiane do granic zaburzenia hormonalne, praktycznie okres raz na łooooo.... i że generalnie to chyba jakaś pomyłka. Uśmiechnęła się i powiedziała, że raczej nie
Było za wcześnie na USG, kazała zgłosić się do lekarza za ok. 2 tyg. Na drugi dzień od razu zadzwoniłam do swojego ginekologa (w moich rodzinnych stronach) - zalecił kwas foliowy, luteinę 3x1 i wizytę u lekarza za 2 tyg. Tak też zrobiłam. Lekarz wszystko potwierdził. Szczerze... to wstyd ale zaliczyłam z tego tytułu jakiś epizod depresyjny. Wiecie, z serii "nie teraz, dopiero się przeprowadziliśmy, mamy oboję dobrą pracę, etc". Zrobiłam wszystkie niezbędne badania - toxo, cytomegalie, różyczkę, choroby weneryczne i całą resztę. Zapłaciłam za nie prawie 400zł. Było idealnie. Przyzwyczaiłam się, zaczęłam cieszyć. Ostatnie USG koniec 6tyg. Wizyta za miesiać - 11 tydzień. I już wiedziałam. widziałam minę mojego ginekologa, nic do mnie nie mówił. Płód obumarł. W 7tyg, czyli zaraz po ostatnim USG. Na drugi dzień rano szpital - trauma. Traktowali mnie jak... Nie wiem jak to opisać. Najpierw pretensje, kto mnie w ogóle przyjął, skoro nie byłam zapisana na zabieg! Potem 2 dni prób wywołania poronienia - i nic. Zero. W końcu zabieg standardowo trwający 5-15 minut. Mój trwał godzinę. Białko zapalne w kosmos, duża utrata krwi. Pierwsze co pamiętam, to męża przy łóżku. Wiedziałam, że jest późno, bo zrobiło się ciemno. Z sali zabrali mnie o 17, wróciłam na nią o 22.30. Dwóch lekarzy robiło zabieg, jeden nie mógł sobie poradzić - młodszy. Powiedział on mojemu mężowi po wszystkim, że jest ok. Dopiero po chwili usłyszałam krzyk straszego lekarza, że "jakie okej, muszę mieć zrobionę badania, podany antybiotyk, nie wiadomo, czy nie będzie potrzebna transfuzja, a on mówi okej? I kto w ogóle pozwolił, żeby 24latka z pierwszą ciąża, na dodatek obumarłą od ponad miesiąca, czekała na zabieg dwa dni?! I żadne przewiezienie na salę, tylko leżę i czekam na wyniki badań, bo on mnie nigdzie nie puści".Pierwszy lekarz, którego zaczęłam szanować w tym szpitalu... Teraz już minął miesiąc. Dokładnie dziś, mniej więcej o tej porze. Wróciłam w swoje rodzinne strony, do swojego lekarza. Naprawdę mi pomógł. Odbudował mi szyjkę macicy, bo przez hormony i grupę patałachów z 3 jej ścianek, została mi jedna. Miesiączki rzadko, ale pojawiały się same.
I wiecie co... Cholernie ciężko, bo dalej jest, ale... Powiedziałam Bogu, że przyjmuje Jego decyzję. Z jakiegoś powodu zabrał moje, nasze pierwsze dziecko. Jestem na etapie dowiadywania się jaki mógł być powód, ale może nigdy go nie poznam. Chodzi o to, że... Wierzę w to, że Bóg wiedział, co robi. W końcu jest Najmądrzejszy. Nie zniosłabym porodu martwego dziecka, On o tym wie. Znam siebie, naprawdę wiele w życiu przeszłam i dawałam sobie radę z rzeczami, o których inni wolą nie wiedzieć, ale tego bym nie przeżyła. I wiecie, co... Pomogła mi moja mama. Któregoś razu przy kolejnym płaczu, próbując mnie pocieszyć, powiedziała "jeszcze będziecie mieć zdrowe i piękne dziecko", odpowiedziłam "ale ja chcę to, żadne inne". I wiecie co odpowiedziała moja mama...? "Córciu, a skąd wiesz, że to nie będzie jedno i to samo? Tylko tym razem zdrowe?". I to mi pomogło...
Rozpisałam się strasznie. To chyba tak na rocznicę miesiąca po zabiegu. Ja też jestem na etapie robienie wszeeeeeeelkich badań. Jeśli któraś z Was będzie chciała na ten temat pogadać, jak najbardziej.
Pomyślałam, że... Mamy za sobą to samo. Może komuś pomoże moja historia.
Pozdrawiam,
Kaja