Witajcie. Zajrzałam tu do Was, ponieważ zaczęliśmy w tym miesiącu z mężem starania o dziecko. Bardzo go oboje chcemy, więc chociaż to dopiero pierwszy cykl, oczywiście wykazuję się ogromną dozą niecierpliwości. Dziś mam 25 dc przy regularnych cyklach 30-31 dni, czyli do okresu zostało 5-6 dni. Coś mnie mimo wszystko podkusiło, żeby zrobić test już teraz. Od kilku dni pobolewa mnie podbrzusze - choć "pobolewa" to złe słowo, to nie jest ból. Ćmi. Tak jednostajnie i w zasadzie prawie nieprzerwanie. Nigdy tak nie miałam. Niby wiem, że test powinno się robić dopiero przy spóźniającej się miesiączce, ale to było silniejsze ode mnie. Przyniosłam do domu czuły test, wykrywający ciążę niby już 6 dni po zapłodnieniu. I co? Wyszła druga kreska. Taka bladziutka, ale zdecydowanie jest, nie muszę patrzeć pod światło ani doszukiwać się jej z lupą. Po prostu jest. Oczywiście babska niecierpliwość znowu dała o sobie znać i wieczorem zrobiłam kolejny test. Znowu niby wiem, że przy wczesnej ciąży raczej marne szanse, żeby coś się pokazało nie z porannego moczu. Ale na wieczornym teście efekt ten sam: znowu blada kreska, ale jednak kreska. I teraz siedzę, wpatruję się w te dwa testy i zastanawiam się: czy mogę się już zacząć cieszyć, czy jednak mimo wszystko okres może przyjść i nici z ciąży?