Dziewczyny wpadam z problemem. W tym miesiącu trochę się wyluzowałam, miałam masę kłopotów na głowie, młoda pod koniec sierpnia się rozłożyła, zaraziła mnie, obie na antybiotykach i ogólnie okropnie. Dlatego też we wrześniu jakoś szczególnie o staraniach nie myślałam. Znalazłam pracę, mała poszła do przedszkola (od piątku siedzi w domu znów na antybiotyku...), moja odporność spadła do zera więc zaraz po tym płodnym okresie wyskoczyła mi opryszczka (zdarza mi się niestety czasem i niestety tam na dole co piecze, boli i cholera człowieka trafia..), smarowałam się lekami, lekarz kazał zaaplikować clotrimazolin w globulce jak będzie źle. Było źle więc pół tabletki poszło do środka. Do tego raczyłam się grzanym winem.. Kilka dni temu znalazłam na majtkach taki brązowy śluz więc stwierdziłam że okres się zbliża, piersi bolą, dół brzucha też dość typowo. Jedyne czego nie ma to nie wysypało mnie jak zawsze przed okresem. Okres miał przyjść wczoraj, nie przyszedł więc dzisiaj rano z pełnym pęcherzem podjechałam do auchana, zakupy dla chorego dziecka i jęczącego męża + najtańszy test bo przecież okres zaraz przyjdzie więc bez różnicy na co nasikam. Wróciłam do domu, nasikałam na test, tak trochę krzywo że mi okienko testowe zalało, więc suszyłam to, przechylałam żeby bardziej spływało itd..
I wyszły dwie krechy.
Ale się zastanawiam. Bo okresu nie ma, ale może się spóźniać.
I głównie się zastanawiam bo to jakiś taki tani test, potarłam go mocno żeby wysuszyć, mogłam coś uszkodzić (nie wiem czy w takich przypadkach test może wyjść fałszywie pozytywny?)
I napchałam się w tym miesiącu lekami, mało dobrymi dla dziecka + winem.
I nie staraliśmy się o ciążę, kwasu nie łykałam.
I boli mnie tak trochę okresowo.
Więc nie wiem co o tym wszystkim myśleć :-(