Mam umysł analityczny, łatwo by było mi sobie wytłumaczyć poronienie na zasadzie ciąży biochemicznej, pustego jaja płodowego, czy serca, które przestało bić. Dodatkowo wydaje mi się, że wszystkie wymienione wyżej sytuacje dość szybko się rozwiązują. U mnie jednak nie może być "normalnie" i chyba to zawieszenie najbardziej mi wchodzi na głowę. Bo tak, beta mi spada (tzn. spadła na pewno po między niedzielą, a środą dość dużo) - ale ja nie mam nigdzie, dosłownie nigdzie w tej chwili (i właściwie wcześniej też) ciąży, nie wiadomo gdzie ona jest/była ani czy w ogóle była. Owszem przestałam mieć objawy takie jak mdłości i wymioty, bóle brzucha i zdecydowanie mniej mnie bolą piersi (choć nadal, są mega jędrne), ale no właśnie ja np. nie krwawię - nadal mam tylko niewielkie plamienia. Więc nie wiem ile to potrwa, czy w ogóle będzie tego więcej? A jak nie będzie to kiedy właściwie powinnam coś z tym robić. I właściwie co robić bo przecież skoro nic nigdzie nie ma to żadne łyżeczkowanie itp. chyba nie wchodzą w grę? Serio ja już mam czasem takie myśli, że może to w ogóle nie była/jest ciąża tylko ... no właśnienie wiem co
A ta koleżanka mnie dobiła, bo mamy córki z podobnym terminem porodu, ona się o tę pierwszą ciąże bardzo starała, o drugą też więc ja wiem że jej nie jest łatwo i pewnie znowu będzie sporo leżała w ciąży. Nie mniej jednak smutno mi tak, bo gdzieś tam mam poczucie na zasadzie: to miałam być ja
I tak jak napisałam, ja nie wiem czy się zdecyduję jeszcze na ciąże, o ile jakoś nie tak strasznie nie bolały te całe testy co miesiąc, tak tu już jednak wiem, że nawet jak mi się uda zajść to może być powtórka z rozrywki, a to jest dla mnie swoisty koszmar