Jeżu kolczasty, NIC dziś nie zrobiłam roboty, którą miałam zrobić. 0 koncentracji, a powód wybitnie głupi: miałam dziś taki sen erotyczny, że cały dzień chodzę rozkojarzona.
Co do kredytu, w lipcu rok temu oglądaliśmy mieszkanie, w którym się zakochałam. Nie jakieś luksusy, ale wielka płyta, niski blok i osiedle takie jak to, na którym się wychowałam+ dużo zieleni wokół, tak rozmieszczonej, że żaden patodeweloper nic by już tam nie wcisnął i tego nie popsuł. Kiedyś tak u nas budowali te bloki, że każdy miał max 4 piętra i ,,swój'' duży pas zieleni. Nie dostaliśmy wtedy takiego kredytu, jaki był nam potrzebny, a na kombinowanie nie było czasu, bo inny zainteresowany oferował gotówkę. Płakałam chyba dwa miesiące, bo tam faktycznie poczułam, że to jest TO. Tamto mieszkanie obudziło we mnie myśl o założeniu rodziny, co się potem rozwinęło. Z perspektywy czasu widzę, że uniknęliśmy kłopotów. Minus jest taki, że dalej wynajmujemy, a najbardziej sensowne rozwiązanie to poczekać jeszcze 2 lata i sprzedać ziemię na zadupiu, którą mąż dostał w darowiźnie (czekamy, żeby nie płacić podatku) i dopiero coś kupić. Z jednej strony przykro, a z drugiej może nas los ochronił.