Kochana... Moja historia jest dość bardziej skomplikowana. Pierwsza ciąża poronienie, roniłam na sali w szpitalu z 4ciezaenymi, które słuchały bicia serduszka swoich pociech na ktg gdy ja nakryta kołdra modliłam się, żeby gdy pójdę do łazienki okazało się, że to zły sen i nie krwawie. Ordynator chciał zrobić mi zabieg łyżeczkowania, odmówiłam. Wypisali mnie na własne żądanie. Zaczął straszyć sepsa i śmiercią. W dniu kiedy dowiedziałam się, że serduszko przestało bić, siedziałam z mężem w samochodzie na szpitalnym parkingu przez prawie 3 godizny bo nawet nie mieliśmy gdzie porozmawiać, dokąd pójść. Płakaliśmy oboje ale pamiętam, że złapałam go wtedy za rękę i powiedziałam, że to nie koniec. To dopiero początek. Że nie poddamy się. Że będziemy rodzicami choćby nie wiem co.. Poronilam 1 października. 23 miałam owulacje. Wykorzystaliśmy to.. I stąd synek wlansie