Nie pisalam wczoraj, bo... no wlasnie... Na wizycie niby wszystko OK. Szyjka zamknieta, wszystko inne tez w porzadku.
Wyszlam od lekarza, podjezdzam pod biedronke i czuje, ze mi cos baaardzo mokro. No to szybkie zakupy, poganialam babcie ile sie dalo. A mi dalej "cieknie". Ekspresem do domu, bieg do lazienki, spodnie w dol i mega przerazenie-juz myslalam, ze mi wody odeszly, ale nie- krew. Szybko telefon do lekarza i mu mowie co i jak. Cos tam zaczal o jakiejs nadzerce (nigdy wczesniej o niej nie slyszalam- przynajmniej od tego, bo inny mi usuwal 4 lata temu), zeby sie nie martwi, bo widocznie sie naruszyla przy badaniu itp. Ale widze, ze dalej mi cieknie, wiec do szpitala na IP. Juz w sumie jechalam z mysla, ze urodze na dniach. Czop rzecz jasna stracilam, bo jak mi tak polecialo jak z kranu, to go wypchnelo. W szpitalu USG, KTG, fotel, zastrzyk i do domu. Skurczy zero, lozysko OK, wody w normie. A krwawienie z nadzerki, ktora sie odnowila- a lekarz mnie o tym nie poinformowal, bo i po co. Na szczescie wszystko dobrze. Lekarz stwierdzil, ze spokojnie powinnam dotrwac do stycznia.
Wynikow nie dostalam, bo skoro nie zostalam w szpitalu, to je polozna wpiela w zeszyt. Zdazylam tylko zerknac, ze maluch wazy 2400 (tydzien temu bylo 2200).
Megi, najwazniejsze ze juz jest lepiej. Fakt, ze swieta w szpitlu, czy w ogole poza domem nie sa fajne, ale mnie tez czekaja swieta bez meza.
paola8536, witaj. Wybacz, ale powtarzac sie nie lubie, wiec przejrzyj watek- co do miejsc, z ktorych jestesmy i porodu.
Termin u mnie sie przesunal, ale poki co trzymam sie tego z OM, bo jest najbardziej usredniony.
Nie puchne, czuje sie dobrze. U mnie widac tylko brzuszek, nigdzie indziej nie przytylam. Poza brzuchem (niewielkim) w ogole po mnie ciazy nie widac.