Nektarynka, proszę Cię bardzo :-) w nocy odeszły mi wody. Po przyjęciu mnie do szpitala - badanie na fotelu (bardzo bolesne), ktg i usg. Potem leżałam na takiej sali "przygotowawczej" i tam założyli mi cewnik - trochę to bolało, ale do przeżycia. Aha, no i wenflon założyli. Potem juz tylko czekałam, aż moja gin dotrze na dyżur.
Zanim poszłam na salę operacyjną, to ubrali mnie w taki ich fartuch. Na sali założyli czepek na głowę, popodpinali mnie pod kroplówki, ciśnieniomierz.
Znieczulenie w kręgosłup nie bolało - jak ukłucie komara. Natychmiast zaczyna działać, w sekundę opadły mi nogi. Potem to już szybko poszło. Lekarz sprawdzał, czy aby na pewno nic nie czuję, dotykał nogi, brzuch.
Nic nie czułam, tylko miałam wrażenie, że ktoś mi buja brzuchem na boki. Myślałam, że tylko mnie macają, a oni juz Agatkę wyciągali. Na salę trafiłąm ok. 8.25, a 8.45 już Agatka była na świecie. Potem jeszcze kilkanaście minut mnie zszywali, potem saitariusz jakiś przerzucił mnie jak kawałek mięsa hehe na inne łóżko i z powrotem zawieźli mnie na tę salę, w której leżałam wcześniej.
Co chwilę sprawdzali mi ciśnienie, położna naciskała brzuch, żeby te odchody porodowe wychodziły (to przyznam, bolało baaardzo). Było mi bardzo zimno, podobno to normalne po znieczuleniu. Czucie w nogach i brzuchu odzyskałam dopiero ok 16-17. I od razu pionizowanie. Przeszłam na salę na oddział położniczy, cewnik jeszcze miałam cały czas, ale niedługo mi zdjęli, pod warunkiem, że zaraz sama sie wysikam (co wcale nie jest łątwe, bo nie czuje sie tego parcia).
Coś jeszcze chcesz wiedzieć?