W końcu znalazłam chwilkę czasu, a więc mogę pisać

Tak jak już wiecie 17 kwietnia trafiłam do szpitala, bo blizna po cc się rozchodziła. Jedni lekarze chcieli nas przetrzymać jak najdłużej, żeby dać Marcelkowi największe szanse na normalne funkcjonowanie po porodzie, inni deklarowali, że są gotowi do cc i czekają na znak ode mnie (ból). W nocy z 23 na 24 kwietnia bolało mnie tak, że spać nie mogłam. Chodziłam po szpitalnym korytarzu, a jak się umęczyłam to kładłam się i przesypiałam kilkanaście bądź kilkadziesiąt minut, potem mnie ból budził i znowu musiałam spacerować. Do tego znowu w nocy pojawiły się wymioty. Rano na obchodzie pielęgniarka poinformowała lekarzy co się działo w nocy i jedna z lekarek powiedziała "tniemy- dłużej już nie możemy przeciągać, bo się może źle skończyć". Akurat leżałam pod ktg i z tego stresu chyba zaczęły się małe, ale regularne skurcze pisać

. Potem musiałam się wykąpać, przebrać w ich koszulę, spakować rzeczy i czekałam na Ł. Akurat przyjechał jak szłam na podanie antybiotyku i cewnikowanie. Oczywiście przy okazji cały czas wymiotowałam. Cewnika jakoś mile tym razem nie wspominam, a o dziwo przy pierwszej cc wcale mi nie przeszkadzał. Porozmawialiśmy chwile z lekarzem, który miał robić cc, obajrzał ranę, powiedział jak będzie ciął i o 11:05 musiałam iśc na salę operacyjną. Kurcze, ale się bałam. Położyłam się na stół i cały czas było mi słabo i niedobrze. Przyszedł anastazjolog, zrobił wywiad i przystąpił do znieczulenia. Za pierwszym razem coś poszło nie tak i dopiero za drugim wkłuciem się udało znieczulić. Znieczulenie jednak obniżyło mi ciśnienie i tak bardzo niskie i zaczęłam im tam wymiotować, wszystko zaczęło wirować, masakra po prostu. Lekarz szybko zorientował się o co chodzi i dał mi coś na podniesienie ciśnienia. Ulga natychmiastowa

Potem wszyscy żartowali, m.in. z mojego mężą który tak się pod drzwiami stresował, że pielęgniarki martwiły się kto go podniesie ( kawał chłopa- prawie 2 m wzrostu i ponad 100 kg) jak zemdleje

Lekarze kazali mu dać czopek to od razu do żywych wróci

W końcu o 11:35 wydobyto Marcelka. Usłyszałam jego krzyk i popłynęły mi łzy, a anastazjolog przyniósł mi chusteczki "na wzruszenie"

. Zabrali go na stół, obejrzeć dokładnie i w sumie dotknąć go mogłam dopiero następnego dnia jak powlekłam się na wcześniakii. Widziałam go jedynie z daleka. Pediatra przyszedł mnie pytać czy nie miałam cukrzycy ciążowej, bo maluch strasznie duży. Odpowiedziałam, że nie. W tym czasie inni lekarze mnie zszywali i słyszałam jak do siebie mówili, że wody krwiste. Po wszystkim ja trafiłam na salę pooperacyjną, a Marcelek na Wcześniaki. Ogólnie dochodzenie do siebie po cc to była masakra. Wieczorem przyszedł mój gin i powiedział, że mały ma płucka wcześniacze czyli takie jakie podejrzewał, że blizna jakoś jeszcze trzymała, ale łożysko się odklejało i pewnie stąd te nocne bóle i że cc zrobili w ostatniej, a jednocześnie optymalnej chwili, bo dzień później byłoby dla nas za późno, a jednocześnie Marcel dostał tyle czasu i maksymalnie mogli mu dać. Dopiero po dwóch tyg od cc zaczęłam normalnie funkcjonować. W poniedziałek Marceliś wrócił do domku. Właśnie sobie smacznie śpi w łóżeczku.