Urodziłam wczoraj, 32 tydzień plus 6 dni, nagle po prostu zaczęły się skurcze, nic na to nie zapowiadało, jeszcze nie dawno przecież byłam u lekarza i mówił że wszystko dobrze.... Jestem poszyta, obolała ale chodzę, sama byłam się wykąpać, sama chodzę do toalety, do małego po schodach, ja czuję się fizycznie dobrze... Bartek silny chłopak, pomagają mu jeszcze trochę oddychać bo ma zaburzenia mimo że ładnie zapłakał jak się urodził, morfologia dobra, crp na granicy normy, daje sobie radę, je przez sonde.. Pierwsza siarkę odciągnęli mi zaraz po porodzie i więcej nic nie chce lecieć... Nie mogę odciągać... Boli.. Próbuję i nic. Podpisałam zgodę na bank mleka żeby małego dokarmiali póki ja nie dam rady robić tego samodzielnie ale co jeśli nie dam rady? Bartek to mały wojownik, jeśli cudowny chociaż tak malutki ale jestem zła na siebie.. Zła że nie udało mi się donosić ciąży, obwiniam się za to mimo że dobrze wiem że to nie moja wina... Lekarze uważają ze to przez infekcje pochwy które cały czas miałam.. Stwierdzili że leki które dostawałam od lekarza to są do niczego. Dostaje antybiotyk, mały zresztą też... Jestem po prostu załamana ze tak się stało.. Może gdybym pojechała szybciej do szpitala udałoby się zatrzymać poród... Może wtedy dałabym radę donosić ciążę...