hej kochane...przepraszam, że się nie odzywałam...najpierw zabieg potem byłam w rodzinnym mieście..ogolnie jest mi ciezko
jeszcze mój partner musiał jechac za granice i siedze sama....
W szpitalu było makabrycznie...zero empatii
lekarka kazała mi podjac decyzje czy łyzeczkowanie czy probujemy tabletkami poronić to co zostało..podpisałam zgodę na zabieg. po czym dostałam tabletki...miałam dostac krwawienia, ale po 4 h nic i dostałam kolejna porcje...zdziwiło mnie to, skoro podpisalam zgode na zabieg...po kolejnych 2 h nadal nic wiec poszłam interweniować...w szpitalu były chyba jeszcze 3 inne kobiety w tej sytuacji...zbadał nas lekarz z popoludniowej zmiany (mężczyzna..niedelikatny....szok!) po czym zakwalifikował nas na zabiegi. wzieli mnie na sale, trwało to 10 min! o 20 miałąm dostac wypis. po 20 nic...poszłam zapytac , kazali czekac. po kolejnych 15 min znow poszłam, z płaczem bo chcialam juz stamtad wyjsc..no i trafiłam na jakiegos młodego doktorka bez empatii...zaczal sie do mnie przywalac ze o co mi chodzi, ze przeciez nie jestem na sali z kobieta w ciazy wiec nie powinno mi sie nic dziac i ze wypis zrobi MOZE O 21, MOZE O 21:30. Ale oczywiscie ciasteczko, kawka a na pacjentów wyrąbane....byłam wściekła. Zabieg trwał 10 min, a ja w szpitalu byłam ponad 12 h i co gorsza, nie wspominam tego zbyt miło...