Bardzo przykra ta historia kroopki.
Pomoc dla kobiet w naszej sytuacji?! Śmiech na sali. Podejście lekarzy znacie same, niewielu w ogóle umie nam pomóc, a o uwagach „że się zdarza” nawet nie wspomnę. Aż boję się pomyśleć, jak radzą sobie kobiety z mniejszych miejscowości nie korzystające z internetu i bez pieniędzy na lekarzy, badania i leki. Pomoc z NFZ- brak słów, wręcz upokarzające. Jednak jeszcze bardziej rozczarowujące jest podejście otoczenia. Mnie rozumieją tylko bardzo najbliżsi. Praca- szkoda gadać, po tym poronieniu i L4 od początku ciąży nie mam co do pracy wracać, chyba żeby się psychicznie dobić. Już po pierwszym poronieniu, kiedy miałam tylko krótkie zwolnienie lekarskie po szpitalu, szef nie krył rozczarowania moją nieobecnością i faktem, że pewnie za jakiś czas znów zniknę. Zdarzały się sytuacje, że znajomi z pracy będący świadkami niektórych rozmów, proponowali, że jeśli kiedyś będę chciała założyć sprawę w sądzie, to mogą zeznawać więc możecie sobie wyobrazić. Teraz pewnie po prostu już by mnie zwolnił, a ja chcę psychicznego spokoju więc odejdę z pracy jeszcze na L4. Przykre to, bo po zabiegu bardzo powoli wracam do siebie, gorączka i infekcje na zmianę, na nic nie mam fizycznie sił, psychika to same wiecie. Uwagi otoczenia, które zna moją sytuację, że wyglądam anemicznie (po stracie takiej ilości krwi jak mam wyglądać??), albo że nigdzie nie chcę z nimi wyjść… A na to słynne „ciąża to nie choroba” nóż mi się otwiera w kieszeni…
Ja naprawdę mam poczucie niezrozumienia, a nawet krzywdy, na które sobie niczym nie zasłużyłam…
Pomoc dla kobiet w naszej sytuacji?! Śmiech na sali. Podejście lekarzy znacie same, niewielu w ogóle umie nam pomóc, a o uwagach „że się zdarza” nawet nie wspomnę. Aż boję się pomyśleć, jak radzą sobie kobiety z mniejszych miejscowości nie korzystające z internetu i bez pieniędzy na lekarzy, badania i leki. Pomoc z NFZ- brak słów, wręcz upokarzające. Jednak jeszcze bardziej rozczarowujące jest podejście otoczenia. Mnie rozumieją tylko bardzo najbliżsi. Praca- szkoda gadać, po tym poronieniu i L4 od początku ciąży nie mam co do pracy wracać, chyba żeby się psychicznie dobić. Już po pierwszym poronieniu, kiedy miałam tylko krótkie zwolnienie lekarskie po szpitalu, szef nie krył rozczarowania moją nieobecnością i faktem, że pewnie za jakiś czas znów zniknę. Zdarzały się sytuacje, że znajomi z pracy będący świadkami niektórych rozmów, proponowali, że jeśli kiedyś będę chciała założyć sprawę w sądzie, to mogą zeznawać więc możecie sobie wyobrazić. Teraz pewnie po prostu już by mnie zwolnił, a ja chcę psychicznego spokoju więc odejdę z pracy jeszcze na L4. Przykre to, bo po zabiegu bardzo powoli wracam do siebie, gorączka i infekcje na zmianę, na nic nie mam fizycznie sił, psychika to same wiecie. Uwagi otoczenia, które zna moją sytuację, że wyglądam anemicznie (po stracie takiej ilości krwi jak mam wyglądać??), albo że nigdzie nie chcę z nimi wyjść… A na to słynne „ciąża to nie choroba” nóż mi się otwiera w kieszeni…
Ja naprawdę mam poczucie niezrozumienia, a nawet krzywdy, na które sobie niczym nie zasłużyłam…