reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Porod

Ja nie rozumiem tego wzbraniania od lewatywy. Przecież logiczne ,że jest to taki wysiłek i jeśli jeszcze w jelitach coś jest to nie zapanujemy nad tym aby się nie wypróżnić . To nic takiego, raz dwa i po sprawie. Szczerze to dziwie się tym , które się nie godzą. Szczególnie ,że po tej lewatywie jeszcze akcja się badziej rozkręca.
Moja koelżnka była taka "mądra" nie zgodziła się, a potem wypróżniała się podczas porodu. Dla mnie było by to straszne.
 
reklama
Ja myślę że to uczucie wlewania właśnie tak odstrasza od robienia lewatywy. Oraz to że większość nie wie jakie to uczucie a wiadomo że nieznane straszy bardziej. Ot jak z porodem. Więcej strachu mają te co rodzą po raz pierwszy (tak mi się wydaje :p )
 
Żabila powiem Ci, że ja już rodziłam a jednak zaczynam mieć pietra jak sobie pomyślę :szok: a z lewatywą to włąśnie tak chyba jest, dla mnie to wlewanie jest nieprzyjemne, tzn. tak myślę bo jeszcze nie miałam.
 
To trwa tak szybko ,że nawet się nie czuje. Dodatkowo jednak te emocje/nerwy dotyczące porodu mnie wszystko przyćmiewały. Ja jakoś się nie stresuję, musi być dobrze. Ostatnio nie było tak źle, to mam nadzieję,że teraz będzie trochę lżej
 
Kamu czyli miałaś lewatywę poprzez to wlewanie? Mówisz, że nie jest takie straszne? Ja na pewno się poddam temu jeśli tylko będą mi chcieli to zrobić, na porodówce jest taki szał, że wiadomo, że człowiek wszystko zrobi ale teraz tak jak sobie siedzę na spokojnie to mi się okropne wydaje :) Szkoda, że nie można takich do wypicia czy coś u nas w szpitalu.
 
Termin porodu na 03 sierpnia a 04 sierpnia zglosilam sie do szpitala z nierugularnymi skurczami. Rozwarcie 2cm. Przyjeli na oddzial i nic nie zrobil, przemeczylam sie cala noc, bo skurcze mi spac nie dawaly, a nastepnego dnia na badaniu okazalo sie ze rozwarcie 3palce, szyjka zgladzona wiec zadecydowano ze podlacza mnie pod oksytocyne. W planie porodu mialam informacje dotyczaca zrobienia mi lewatywy wiec mi ja zrobiono. Wlanie wlanie nic nie bolalo, bo szybciutko poszlo i szybciutko wyladowalam na kibelku a potem pod prysznic i na sale porodowa z woda, telefonem i cukierkami mietowymi ;-)
od ok 10 rano podlaczona bylam pod oksytocyne, najpierw dawka 1ml/godz a potem stopniowo zwiekszana. W trakcie oczywiscie ktg i sprawdzanie czy glowka sie opuszcza. Caly czas na pilce sie krecilam i skakalam. Gdy przyjelam dawke 60ml oksytocyny, glowka sie obnizyla a lekarka przebila pecherz moczowy zostalam podlaczona pod kolejna dawke oksytocyny z pelna dawka 20ml i sie akcja zaczela rozkrecac, silne skurcze tak ze pilka nie pomagala a ja mialam ochote wyskoczyc przez okno. Skakanie na pilce pomoglo sie wstawic malemu w kanal, a gdy skaczac na niej w czasie skurczu odczuwalam czynnosc zrobienia kupki i mialam parcia to na lozeczko pomoglu panie i maz wejsc. Przy kazdym skurczu a bylo ich 4 parlam 3 razy. Nie uniknelam naciecia, bylo malutkie ale dzieki temu maly szybciutko wyskoczyl na moj brzuszek ;-)
bylam zadowolona z personelu bo tylko byla lekarka i polozna oraz moj maz ktory pomagal i wspieral mnie przy kazdej czynnosci,
moj plan porodu byl przestrzegany, co do oksy ktorej nie chcialam musialam wyrazic zgode by mi ja zapodali!
Co do dodatniego gbs to bylam faszerowana antybiotykiem co 4 godzinki ;-)
to tyle co pamietam :-D
 
Mam troche czasu, wiec tez opisze swoj porod:happy:

22 lipca bylismy umowieni na wizyte kontrolna do mojej pani doktor. Jakims cudem udalo nam sie wcisnac, gdyz akurat ona ma strasznie zapelniony grafik i ciezko sie do niej dostac.. Wyslalo mnie najpierw na ktg, sprawdzic skurcze i ruchy dziecka. Lezalam tak podlaczona przez godzine, maly malo sie ruszal (chyba spal). Skurcze silne, ale ja nic nie czulam po za lekkim bolem jak na miesiaczke. Po skonczeniu ktg wrocilismy do pani doktor. Stwierdzila, ze maly sie malo rusza i prawdopodobnie ma za malo tlenu. Zrobila mi USG i na "jej oko" dziecko wazy ok. 4 kg. Powiedziala, ze nie ma na co czekac. Cukrzyca i duza ilosc wod plodowych powoduje tylko, ze maly rosnie w zastraszajacym tempie. Pytam : "kiedy cesarka?". Odpowiedziala: "najlepiej, juz teraz". Musialam jeszcze zrobic badanie moczu i krwi na koagulacje (jakkolwiek sie to pisze), wyniki mialy byc jutro popoludniu, wiec cesarka zaplanowana na 24 lipca. O 10 mialam wstawic sie na pogotowiu. Zaprowadzili mnie do mojego pokoju. Czysta lazienka, kanapa do spania dla meza - od razu sie zrelaksowalam, bo myslalam, ze bedzie gorzej. Podlaczono mnie do kroplowki, podano ubrania do operacji i tak czekalam do godziny ok.14.30. W koncu przyszla pielegniarka, zeby przeniesc mnie na sale operacyjna. Przez ten caly czas myslalam, ze maz bedzie mogl byc ze mna. Jakie bylo moje zdziwienie gdy sie dowiedzialam, ze jest to niemozliwe. Z tego stresu zaczelam sie trzasc i naszla mnie panika. Chcialam wstac i uciec jak najdalej stad.
Zawiezli mnie na sale operacyjna. Sala przepelniona ludzmi. Myslalam, ze bedzie tylko z kilka osob. A ja sie pytam : "czemu Was tak duzo?:-D". Z tego wszystkiego jeszcze bardziej sie zestresowalam i trzeslam sie juz na dobre. Nie potrafilam tego panowac, a jeszcze antestozjolog mial mi wbic igle w kregoslup i bal sie, ze zle wbije. Dwie pielegniarki przetrzymaly mnie przez ten czas. Same wklucie nie bolalo, a ja myslalam, ze bedzie bolec. Po 10 minutach nie czulam juz nog. Zaczeli mnie smarowac tym czyms zoltym (antyseptykiem:confused:) na brzuch, a ja juz myslalam, ze mnie tna:-DKiedy dokladnie zostalam nacieta tego nie wiem. Wiem natomiast dokladnie kiedy wyciagali moje dziecko, bo czulam dziwny ucisk na zoladek, klatke piersiowa jakby ktos chcial mnie udusic. Jeszcze mialam przygode z moim cisnieniem (za wysokie) i balam sie strasznie o malego. Modlilam sie, zeby po wyjsciu zaplakal glosno, zebym sie juz nie martwila. Na szczescie placz byl bardzo glosny. Z tego wszystkiego oczywiscie sie poplakalam. Pokazano mi dziecko na chwile, a potem zabrali go zeby go zmierzyc i zbadac. Samo szycie trwalo z kilkanascie minut, potem zawiezli mnie na godzine do "pokoju intensywnej terapi". Po godzinie zawiezli mnie do pokoju. Z tego wszystkiego chcialam sie rzucic mezowi na szyje, ale nie moglam z powodu znieczulenia:-) Po kilku godzinach zaczela mnie bolic rana po cesarce. Tak dziwnie ciagnelo.. Jak mowilam albo sie smialam to jeszcze bardziej bolalo. Ja ogolnie malo odporna na bol jestem i ciagle wzywalam pielegniarke, zeby dala mi wiecej znieczulenia. Nad ranem wstalam z lozka i wzielam prysznic. Po dwoch dniach bol byk znikomy, a dzis juz nic nie boli:tak:
 
Ostatnia edycja:
Chciałam Wam opisać swój poród :)


6.08 cały dzień miałam skurcze, ale takie praktycznie niebolesne i nieregularne, stwierdziłam, że znów mnie "straszy". Wieczorem byłam bardzo zmęczona i poszłam spać już o 21. Po 2 w nocy m mnie obudził i już potem nie umiałam zasnąć, bo co jakieś 10, 15, 8 minut wybudzał mnie skurcz. Trochę pochodziłam po domu, trochę próbowałam się zdrzemnąć, ale nie umiałam. O 5 poszłam zrobić sobie kąpiel, po której anie nie przeszło ani skurcze się nie wzmocniły. Około 6 odwiedziłam wc dwa razy a potem położyłam się na chwilkę i zasnęłam. Wstałam po 7 z łóżka i znów te skurcze były w miarę regularne. Zebrałam się, obudziłam m, zjadłam śniadanie i pojechaliśmy na IP. Tam na zapisie ktg skurcze regularne co 5 min. ale na 60%, więc babka stwierdziła, że to jeszcze nie to. Na szczęście przyszedł ordynator i mnie zbadał, jak się okazało rozwarcie było już na 4-5 cm, co mnie tak ucieszyło, ze aż mi łzy poleciały. (po tym ktg bałam się, że znów mnie tylko straszy, a miałam już dość) Wysłał mnie szybko na porodówkę, bo pęcherz miałam bardzo napięty i mówił, że jak wody odejdą to może pępowina wypaść. Na sali znów mnie podpięli pod ktg i bez zmian, wyciągnęłam książkę i zaczęłam czytać. Przyszedł lekarz- stażysta, to siostra mu powiedziała, że ja nie mam bóli porodowych jak książkę umiem czytać. Wyszłam z łóżka i się pytam czy dostanę oxy na rozkręcenie, to poszła się zapytać i wróciła z tą wielką strzykawką. Jak zaczęło działać książkę zamknęłam i już z nogi na nogę sobie przebierałam bo bolało konkretnie. Dostałam jakieś zniaczuulenie, ale po nim tylko poczułam się jak po "setce" a mniej nie bolało. W końcu odeszły mi wody - były zielone. Przyszła akurat moja pani doktor i mnie przejęła, okazało się, ze mam już 6 cm rozwarcia, najgorsze, że musiałam leżeć, bo tak gorzej mi się ból znosiło, ale musiało być monitorowane tętno dziecka, więc nie miałam wyjścia. Po jakimś czasie zrobiło się 8 cm, dość szybko 9 i wtedy dostałam skurczy partych. Zawołałam, że już je mam, a one, że jeszcze mam nie przeć, ale to się nie dało, skurcze same popychały maleństwo. Szybko złożyli łóżko do porodu, pomogli mi położyć się na plecy, i zaczęłam przeć. Po 10 min Wojtuś był już na świecie :-D Na chwilkę położyli mi go na brzuchu :-DKomentarz mojej gin: "to nie jest 3500 ani 3700 to będzie 4 kg" no i faktycznie Wojtek okazał się spory ważył 3940 i miał 61 cm. Dostał 10 pkt Apgar :tak: Łożysko urodziłam szybko, ale szycie było bardzo nieprzyjemne, chyba przez te 9 cm porozrywało mnie trochę w środku, szył mnie ten młody lekarz, podobno dobrze zszył, ale trwało to wieki. Dziś położna w domu wyciągnęła mi jeden szef wewnętrzny, został jeszcze jeden, który ma sam wyjść.

Sam poród nie był straszny, porównując ten i pierwszy jakbym miała jeszcze raz rodzić, to wolę taki - naturalny, gdzie wszystko szybko idzie do przodu. (przy Kamilu wody odeszły mi o 1 w nocy, zero rozwarcia, czy na 1 palec i dopiero po oxy i zzo udało mi się urodzić o 21).
 
Termin miałam na 4-08, po tym terminie na wizycie u gin dostałam zalecenie że jeśli akcja się nie zacznie to najpóźniej 12-08 mam się zgłosić na IP, miałam jeszcze 6-08 zrobione KTG zero skurczy, do tego maluszek jeszcze spał w najlepsze...
nic nie zapowiadało rychłego rozwiązania... w nocy z 8 na 9 sierpnia o 1:30 złapał mnie pierwszy tak mocny skurcz że aż na łóżku zwinęłam się w kłębek, 10 min minęło i z każdą kolejną minutą później zaczęło się nasilać, o godz 2 postawiony na równe nogi mąż czekał z torbą przy drzwiach i pojechaliśmy na SOR
chwila wypełniania dokumentów a mnie tam skręca z bólu, po wypełnieniu biurokracji wsadzili mnie na wózek bo nie mogłam iść, skurcz za skurczem, zawieźli na odział do położnych, szybko mnie zbadali i kazali szykować sale porodową a mnie położna poprosiła żebym jeszcze nie parła!!! miałam pełne rozwarcie, po kilku chwilach o godz 3:00 Kacperek był już z nami, dostał 10 pkt :)
jakbym miała do szpitala dalej to bym chyba w samochodzie urodziła, (pierwszy poród od chwili gdy zaczęły się skurcze do rozwiązania trwał ok 7godz) w szoku jestem że tak się teraz szybko akcja rozwinęła, po porodzie czuję się całkiem nieźle, bez porównania z pierwszym gdzie krocze bolało mnie tak że nie mogłam w żadnej pozycji bez bólu wytrzymać o chodzeniu nie wspomnę, teraz śmigam jakby nigdy nic, coś tam trochę ciągnie i macica obkurczała się i jakiś dyskomfort czuje ale żeby po porodzie tak się czuć życzę każdej z was :happy:
 
reklama
No więc tak, 7 sierpnia pojechałam się stawić do szpitala, mąż jechał ze mną, wziął urlop i dobrze się stało. Chciałam wziąć torbę bo miałam to skierowanie i na wszelki wypadek wolałam ją mieć ale mąż stwierdził, że niepotrzebnie więc pojechaliśmy bez. Na miejscu zbadał mnie lekarz, mój, powiedział, że kwalifikuje się ze względu na ułożenie do naturalnego ale potem coś o tych przepływach mówił, że są poniżej normy ale nic więcej. Kazał mi przejść do innej sali za chwilę, żeby zdjąć pessar. Wchodzę do tej sali a tam 5 osób stoi nade mną i mi mój gada, że rozmawiał tutaj z ordynatorem i ze względu na przepływy, hipotrofię i to, że pierwsze dziecko urodziło się przed czasem uważają, że słuszna będzie cesarka i czy ja się zgadzam. No wiadomo, że się zgodziłam. Zdjął mi pessar (nic przyjemnego ale myślałam, że będzie gorzej) i poszłam na ginekologię, leżałam nockę z 7 dziewczynami, głównie po terminie były. W nocy spałam 2 godziny chyba ze strachu. Rano o 7 mnie wzięli w obroty. Najpierw lewatywa pierwsza w życiu ale miło się rozczarowałam, nie jest to specjalnie złe. Potem kroplówki i zakładanie cewnika, też spoko bo brótko trwało. Potem mnie wzięli na ten fotel i anestozjolog mnie zaczął tam macać po kręgosłupie itd. i potem się wbijał, też było spoko, nawet nie bolało. Kazali mi się położyć i sprawdzali czy tracę czucie. Super miałam anestozjologa, wszystko mi opowiadał co będą robić. Faktycznie szarpało jak go wyciągali ale nie mogę powiedzieć, żeby było nieprzyjemne. Po wszystkim przewieźli mnie na salę a Kubuś do noworodków poszedł. W ten czwartek mąż przyjechał o 15 tylko, troche pobył i pojechał. Piątek i sobotę źle wspominam, czułam się fatalnie, niesamowicie bolało. Najgorzej, że u nas wizyty od 15 do 17 i tylko jedna osoba. Od niedzieli poprawiało mi się. A Kubuś był coraz więcej ze mną, mogłam też zostawić go na noc. W poniedziałek myślałam, że wyjdę bo na niedzielnej wizycie mi tak powiedział ale wydawał mi się żółty więc poszłam w niedzielę wieczorem do pediatry i mu zwróciłam uwagę na to i przyznał mi rację! I stwierdził, że w poniedziałek zrobimy badanie bilirubiny. No i wyszło prawie 15. Więc zostaliśmy, pobeczałam się bo tęskniłam już za starszym synkiem ale co było robić. W poniedziałek i wtorek poszedł na lampy i wczoraj zrobili mu badanie i spadło do 8,8 i dostałam pozwolenie na wyjście, teraz muszę go poić i wyjść na podwórko, żeby spadało dalej. Najlepsze, że u nas nie robią tej bilirubiny tylko jak matka widzi, że dziecko żółte to musi się upomnieć! No nic, już wyszliśmy. Ogólnie SN chyba jakoś lepiej przeszłam, albo jestem taka miękka, nie wiem. W piątek miałam pionizację, poszło w miarę ale w sobotę jak miałam się iść normalnie wykąpać to myślałam, że umrę, dziewczyny masakra to przeżyłam ale taka fajna pani mi pomogła. Siostry były niesamowite, pomagały bardzo, także opieka była na wysokim poziomie.
Trochę się opisałam i nie wiem czy w ogóle macie siłę to przeczytać :D
 
Do góry