Chciałam Wam opisać swój poród
6.08 cały dzień miałam skurcze, ale takie praktycznie niebolesne i nieregularne, stwierdziłam, że znów mnie "straszy". Wieczorem byłam bardzo zmęczona i poszłam spać już o 21. Po 2 w nocy m mnie obudził i już potem nie umiałam zasnąć, bo co jakieś 10, 15, 8 minut wybudzał mnie skurcz. Trochę pochodziłam po domu, trochę próbowałam się zdrzemnąć, ale nie umiałam. O 5 poszłam zrobić sobie kąpiel, po której anie nie przeszło ani skurcze się nie wzmocniły. Około 6 odwiedziłam wc dwa razy a potem położyłam się na chwilkę i zasnęłam. Wstałam po 7 z łóżka i znów te skurcze były w miarę regularne. Zebrałam się, obudziłam m, zjadłam śniadanie i pojechaliśmy na IP. Tam na zapisie ktg skurcze regularne co 5 min. ale na 60%, więc babka stwierdziła, że to jeszcze nie to. Na szczęście przyszedł ordynator i mnie zbadał, jak się okazało rozwarcie było już na 4-5 cm, co mnie tak ucieszyło, ze aż mi łzy poleciały. (po tym ktg bałam się, że znów mnie tylko straszy, a miałam już dość) Wysłał mnie szybko na porodówkę, bo pęcherz miałam bardzo napięty i mówił, że jak wody odejdą to może pępowina wypaść. Na sali znów mnie podpięli pod ktg i bez zmian, wyciągnęłam książkę i zaczęłam czytać. Przyszedł lekarz- stażysta, to siostra mu powiedziała, że ja nie mam bóli porodowych jak książkę umiem czytać. Wyszłam z łóżka i się pytam czy dostanę oxy na rozkręcenie, to poszła się zapytać i wróciła z tą wielką strzykawką. Jak zaczęło działać książkę zamknęłam i już z nogi na nogę sobie przebierałam bo bolało konkretnie. Dostałam jakieś zniaczuulenie, ale po nim tylko poczułam się jak po "setce" a mniej nie bolało. W końcu odeszły mi wody - były zielone. Przyszła akurat moja pani doktor i mnie przejęła, okazało się, ze mam już 6 cm rozwarcia, najgorsze, że musiałam leżeć, bo tak gorzej mi się ból znosiło, ale musiało być monitorowane tętno dziecka, więc nie miałam wyjścia. Po jakimś czasie zrobiło się 8 cm, dość szybko 9 i wtedy dostałam skurczy partych. Zawołałam, że już je mam, a one, że jeszcze mam nie przeć, ale to się nie dało, skurcze same popychały maleństwo. Szybko złożyli łóżko do porodu, pomogli mi położyć się na plecy, i zaczęłam przeć. Po 10 min Wojtuś był już na świecie
Na chwilkę położyli mi go na brzuchu
Komentarz mojej gin: "to nie jest 3500 ani 3700 to będzie 4 kg" no i faktycznie Wojtek okazał się spory ważył 3940 i miał 61 cm. Dostał 10 pkt Apgar
Łożysko urodziłam szybko, ale szycie było bardzo nieprzyjemne, chyba przez te 9 cm porozrywało mnie trochę w środku, szył mnie ten młody lekarz, podobno dobrze zszył, ale trwało to wieki. Dziś położna w domu wyciągnęła mi jeden szef wewnętrzny, został jeszcze jeden, który ma sam wyjść.
Sam poród nie był straszny, porównując ten i pierwszy jakbym miała jeszcze raz rodzić, to wolę taki - naturalny, gdzie wszystko szybko idzie do przodu. (przy Kamilu wody odeszły mi o 1 w nocy, zero rozwarcia, czy na 1 palec i dopiero po oxy i zzo udało mi się urodzić o 21).