Kupciusia
Fanka BB :)
To i ja napiszę jak to było...
5.08 na wizycie u lekarza byłam szczelna, brzuch się nie opuścił, miałam jeszcze sporo pochodzić z brzuchem. Hania chciała inaczej. 9.08 o 2:30 obudziły mnie skurcze. Były co 10, 8, 7 min. Zrobiłam kąpiel, nie ustały ale były co 9 min. Nad ranem trochę się rozregulowały i były rzadsze więc poszłam spać, D pojechał do pracy. No i tak w ciągu dnia od czasu do czasu nawiedzał mnie jakiś skurcz. O 14:30 przychodzi budowlaniec, który robi mi altanę, że mam jechać po cement bo mu zabrakło. Na całe szczęście coś mnie tknęło i powiedziałam mu, że nigdzie nie jadę, że w ogóle nie ruszam się z domu. 15 min później odeszły mi wody, tak kilka razy po ok pół szklanki. Zadzwoniłam po D żeby wracał, ale o 15 u mnie na osiedlu takie korki, że zanim on przyjedzie ze Szczecina i później ze mną przez te korki, to jeszcze nie zdarzę, więc zadzwoniłam po teściów. Teściowa tak się przejęła, że słowa jej się myliły. Przyjechali, zabrali mnie i torbę i pojechaliśmy polami do szpitala. Pod szpitalem już jechał za nami D. No i przyjęcie na oddział z 3 cm rozwarciem i wylanymi wiadrami wód. Zabrali mnie na lewatywę, ale nie mogli zrobić bo główka była wysoko, wód już nie było, a rozwarcie już na 4 cm i była obawa, że przy wypróżnianiu pępowina przejdzie przed główkę. A no i brzuch opuścił mi się o 2 cm do tego czasu mimo, że część wód już odeszła. Od 16 do 19 kręciłam się na piłce, siedziałam pod prysznicem, skurcze na ktg tylko na 60 %, ale wystarczyło. Mówili, że szybko idzie. Myślała, że zrobią mi usg żeby sprawdzić wielkośc małej, ale nie zrobili, stwierdzili namacalnie, że nie jest duża. O 19 miałam 5 cm rozwarcia i wtedy skurcze już były nieznośne. Nie pozwalały mi się ruszać i miałam wrażenie, że mldeję między nimi. Przeleżałam tak na boku do 21 kiedy. Rozwarcie na 9 cm, za 5 min już na 10 i zaczęły się parte. D wyszedł akurat na chwilkę i już poprosiłam, żeby go nie wpuszczali. Tak czułam, nie potrzebowałam już wsparcia i cackania się ze mną, tylko surowych komend do mobilizacji. No i miałam wrażenie, że odbywa się jakaś rzeźnia i chyba sama nie chciałabym na to patrzeć. Najpierw parłam na boku z podciągniętą górną nogą, potem już tradycyjnie na plecach. Znałąm inne pozycje ale serio tak mi było najlepiej!. Nie miałabym siły na klęczenie czy stanie. Moje parte były mało efektywne, albo ja nie miałam siły porządnie przeć, więc dali mi minimalną dawkę oxy. No i poszło, zaraz urodziłam główkę i krzyczą, że mam nie przeć bo muszą odpępnić, mała się owinęła. Jasne... jeszcze po tej oxy mam nie przeć jak to samo idzie. No ale robiłam co mogłam i 2 skurcze nie parłam, w trzecim malutka wyskoczyła na mój brzuch. Reszty jej ciałka już prawie nie poczułam jak przechodzi. Urodziła się o 21:40. Hania zakwiliła jak tylko główka wyszła . Była debata czy nacinać krocze bo pęknie. Lekarz powiedział, że pęknie tylko troszkę w bok i to jest lepsze niż mają ciąć w dół, więc pękłam. Potem jeszcze rodziłam łożysko co było równie bolesne jak nie bardziej, bo się nie chciało oddzielić i mocno uciskali mi brzuch. Łożysko okazało się dwupłatowe, jak na bliźniaki. No i jeszcze łyżeczkowali bo nie byli pewni czy wszystko wyszło. Potem szycie. Jakaś masakra, żadne znieczulenie na mnie nie działało, nakrzyczałam na lekarza, że go znajde i mu oddam. Ogólnie bardzo się darłam a D w pokoju obok przeżywał, bo nie wiedział co się dzieje, małą już się urodziła, a ja się dalej drę . No i potem było już spoko także luzik dziewczyny . Teraz to już pamiętam tylko wydarzenia, ale samego bólu to nie!
Naskrobałam elaborat dla wytrwałych
5.08 na wizycie u lekarza byłam szczelna, brzuch się nie opuścił, miałam jeszcze sporo pochodzić z brzuchem. Hania chciała inaczej. 9.08 o 2:30 obudziły mnie skurcze. Były co 10, 8, 7 min. Zrobiłam kąpiel, nie ustały ale były co 9 min. Nad ranem trochę się rozregulowały i były rzadsze więc poszłam spać, D pojechał do pracy. No i tak w ciągu dnia od czasu do czasu nawiedzał mnie jakiś skurcz. O 14:30 przychodzi budowlaniec, który robi mi altanę, że mam jechać po cement bo mu zabrakło. Na całe szczęście coś mnie tknęło i powiedziałam mu, że nigdzie nie jadę, że w ogóle nie ruszam się z domu. 15 min później odeszły mi wody, tak kilka razy po ok pół szklanki. Zadzwoniłam po D żeby wracał, ale o 15 u mnie na osiedlu takie korki, że zanim on przyjedzie ze Szczecina i później ze mną przez te korki, to jeszcze nie zdarzę, więc zadzwoniłam po teściów. Teściowa tak się przejęła, że słowa jej się myliły. Przyjechali, zabrali mnie i torbę i pojechaliśmy polami do szpitala. Pod szpitalem już jechał za nami D. No i przyjęcie na oddział z 3 cm rozwarciem i wylanymi wiadrami wód. Zabrali mnie na lewatywę, ale nie mogli zrobić bo główka była wysoko, wód już nie było, a rozwarcie już na 4 cm i była obawa, że przy wypróżnianiu pępowina przejdzie przed główkę. A no i brzuch opuścił mi się o 2 cm do tego czasu mimo, że część wód już odeszła. Od 16 do 19 kręciłam się na piłce, siedziałam pod prysznicem, skurcze na ktg tylko na 60 %, ale wystarczyło. Mówili, że szybko idzie. Myślała, że zrobią mi usg żeby sprawdzić wielkośc małej, ale nie zrobili, stwierdzili namacalnie, że nie jest duża. O 19 miałam 5 cm rozwarcia i wtedy skurcze już były nieznośne. Nie pozwalały mi się ruszać i miałam wrażenie, że mldeję między nimi. Przeleżałam tak na boku do 21 kiedy. Rozwarcie na 9 cm, za 5 min już na 10 i zaczęły się parte. D wyszedł akurat na chwilkę i już poprosiłam, żeby go nie wpuszczali. Tak czułam, nie potrzebowałam już wsparcia i cackania się ze mną, tylko surowych komend do mobilizacji. No i miałam wrażenie, że odbywa się jakaś rzeźnia i chyba sama nie chciałabym na to patrzeć. Najpierw parłam na boku z podciągniętą górną nogą, potem już tradycyjnie na plecach. Znałąm inne pozycje ale serio tak mi było najlepiej!. Nie miałabym siły na klęczenie czy stanie. Moje parte były mało efektywne, albo ja nie miałam siły porządnie przeć, więc dali mi minimalną dawkę oxy. No i poszło, zaraz urodziłam główkę i krzyczą, że mam nie przeć bo muszą odpępnić, mała się owinęła. Jasne... jeszcze po tej oxy mam nie przeć jak to samo idzie. No ale robiłam co mogłam i 2 skurcze nie parłam, w trzecim malutka wyskoczyła na mój brzuch. Reszty jej ciałka już prawie nie poczułam jak przechodzi. Urodziła się o 21:40. Hania zakwiliła jak tylko główka wyszła . Była debata czy nacinać krocze bo pęknie. Lekarz powiedział, że pęknie tylko troszkę w bok i to jest lepsze niż mają ciąć w dół, więc pękłam. Potem jeszcze rodziłam łożysko co było równie bolesne jak nie bardziej, bo się nie chciało oddzielić i mocno uciskali mi brzuch. Łożysko okazało się dwupłatowe, jak na bliźniaki. No i jeszcze łyżeczkowali bo nie byli pewni czy wszystko wyszło. Potem szycie. Jakaś masakra, żadne znieczulenie na mnie nie działało, nakrzyczałam na lekarza, że go znajde i mu oddam. Ogólnie bardzo się darłam a D w pokoju obok przeżywał, bo nie wiedział co się dzieje, małą już się urodziła, a ja się dalej drę . No i potem było już spoko także luzik dziewczyny . Teraz to już pamiętam tylko wydarzenia, ale samego bólu to nie!
Naskrobałam elaborat dla wytrwałych