Oki Kochane moje - wróciłam do świata żywych...
Za t ciszę serdecznie Was przepraszam, ale najpierw tyle sie działo, a późnij wylądowaliśmy bez komputera, a ja podobni jak Dotkaaa nie lubię pisać z komórki.
A więc..
Jak wylądowałam na patologii to jak same wiecie - najpierw wielka cisza i zdenerwowanie, że nie mogę jak Wy czekać w domku..
Kiedy minął już prawie tydzień od mojego terminu czyli w piątek rozwarcie zwiększyło się do 2 cm, szyjka była już gotowa więc zdecydowali, że ok 10.30 pojadę na test oksy na porodówkę. Nazywa się to testem jednak jest to normalna kroplówka, która schodzi chyba do 8 godzin nawet (zależnie jak się ją ustawi).
Po podaniu oksytocyny powoli zaczęło się rozkręcać - tzn myśmy tak z mężem myśleli bo nadeszły regularne skurcze najpierw co 5 a późnij co 3 lub nawet 2 minuty. Ledwo był czas na odpoczynek pomiędzy. Więc tak sobie przeżywaliśmy te skurcze wprowadzając w życie wiedzę ze SR na temat łagodzenia bólu - masaże, piłka, spacerek, prysznic.
No i super, ale.. nic się nie działo w środku - cały czas to samo rozwarcie, szyjka nie ruszyła... i tak do samego wieczora. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba ok 21 mnie ściągnęli znów na patologię. To jest okropne... już masz nadzieję, już Cię boli (miałam tyle godzin skurcze), ale kiedy kończy się po 8 godzinach oksytocyna wszystko gaśnie.. no nie ukrywajmy - zmęczona całym dniem trochę się podłamałam i wracałam ze świeczkami w oczach.
Pożegnałam się z mężem i przede mną była noc.. W nocy znów zaczęły się skurcze - jednak dużo mocniejsze i póki co dość rzadkie. I tak czuwałam całą noc (jedyny plus tego, że wróciłam na patologi to to, że mogłam coś zjeść - na porodówce już cały dzień o samej wodzie... ). Rano przyszła moja ulubiona położna Pani Asia (z długim kucykiem) i jak zobaczyła moje poranne ktg i mój stan powiedziała, że dziś jest ten dzień i muszę urodzić. Czułam się przy niej mega pewnie i jakoś jej wierzyłam, ale znów bałam się rozczarowania... Ale.. moje skurcze się nasilały i były już co 15 minut. Przyjechał mąż, badania - 3 cm rozwarcia - skurcze zaczynają być efektywne! Jedziemy rodzic! Coś nad nami czuwa - jeszcze na porodówce jedna z lepszych położnych ever - pani Ania!
I tak moje Drogie znów ok 9.30 zaczęło się. Skurcze powoli zmieniały się w częstsze - 5, 3 minuty.... i bolały...oj bardzo - faktycznie nie da się ich z niczym pomylić..... I znów wielka pomoc męża, którego masaż przynosił ukojenie. Pani Ania pokazywała ciągle co może pomóc. Ciepło, zimno itd. W moim przypadku mocny masaż i termofor z ciepłą wodą.
Ok 17 zaczęła się druga faza - skurcze parte. Było ciężko, bolało, szczególnie, że cała pierwsza fazę miałam bóle krzyżowo lędźwiowe i mój kręgosłup już opadał z sił. I znów prysznic - wizja nawet porodu pod prysznicem bo moje zbyt umięśnione i spięte ciało i moja wąska miednica nie chciały dać Dzidziusiowi wyjść, a tam się trochę rozluźniało.
Powiem Wam, że teraz już może coraz mniej pamiętam, ale było to straszne...
Jedyne co to taka wielka więź, która miałam z mężem podczas porodu - to coś co chce pamiętać. Kiedy było ciężko nawet popłakiwalismy razem, ale wiedziałam, że dzięki niemu mam tyle siły....
NIE UDAŁO SIĘ... o 17.27 przyszedł z pomocą doktora przez cesarskie cięcie na świat Mój Skarb - Antoś.
Nie miał 3 kg i nie był Malutki jak to od wszystkich słyszałam. Miał 56 cm i ważył prawie 3600...
Podczas cesarki trochę płakałam - tyle przeszłam, rodziłam 2 dni, żeby w końcu mnie przecięli...??!! ale kiedy zobaczyłam Moje Maleństwo już nic nie było ważne...
Tyle na dziś - o naszych pierwszych chwilach razem w następnym wpisie
Mam nadzieję, że ktoś za mną tęsknił....ja tęskniłam...