czas na moją porodową relację. wybaczcie, że opisowo, ale to częściowo skopiowane z pamiętnika
noc z piątku na sobotę mija nam nad zwyczaj spokojnie. w nocy, standardowo wstaję dwa razy do łazienki, a od godziny 06.00 czuję – nie zdając sobie jeszcze do końca z tego sprawy – powtarzające się co jakiś czas, lekkie skurcze jak na okres. próbuję spać, jednak powtarzalność odczuwanych skurczy każe mi spoglądać na zegarek przy każdym jednym szczypnięciu. gdy informuję Twojego Tatę o swoim odkryciu, ten z lekkim niepokojem w głosie stwierdza, że lepiej będzie jak zrobi już śniadanie. wstajemy, myjemy się, ubieramy i zjadamy na spokojnie śniadanie, a skurcze towarzyszą nam co 10-15 minut. są regularne lecz bardzo ledwo wyczuwalne. wykorzystując swoje opanowanie smażę racuszki z jabłkami, naleśniki i rozsmażam pozostałe jabłka. przygotowujemy wspólnie obiad, wstawiamy pranie i sprawdzamy po raz ostatni torby do szpitala. Twój Tata włącza stoper w telefonie i każe mi krzyczeć kiedy poczuję skurcz. około godziny 13.00 skurcze stają się bardziej wyczuwalne, jednak ich regularność wciąż utrzymuje się w odstępach 10-minutowych. dopiero około godziny 17.00, po ciepłym prysznicu i depilacji, skurcze zaczynają przybierać na sile do tego stopnia, że obiad zjadam już siedząc na piłce, a ostatnie chwile w domu wykorzystuję na telefon do mamy, która trochę nie może uwierzyć w to, co słyszy. oprócz naszej trójki, o rozkręcającej się właśnie akcji porodowo-skurczowej nie wie absolutnie nikt… kiedy wreszcie skurcze dają o sobie konkretnie znać zmuszając mnie do chwilowego odpoczynku w pozycji siedzącej, powtarzając się w odstępach co 2-3 minuty trwając minutę, a na wkładce pojawia się brązowy kleks od odchodzącego czopu śluzowego, w trzech podejściach drukuję jeszcze Plan Porodu, a Twój Tata wychodzi wyrzucić w tym czasie ostatni worek śmieci i znosi do samochodu, przygotowane do szpitala torby. jest godzina 18.50… WYJEŻDŻAMY!
na dworze szaleje burza podczas gdy my zmierzamy wyznaczoną wcześniej, ponad 20-kilometrową trasą do szpitala, która ciągnie się dla mnie nieubłaganie. staram się zachować resztki przyzwoitego wyglądu podczas zmiany pasów na jezdni przez Twojego Tatę na coraz bardziej bolesnych skurczach i z niecierpliwością spoglądam na zegarek głośno wydychając powietrze. w głowie jak echo powraca do mnie myśl żeby oddychać przeponowo i wydychać długo powietrze ustami, aby ciągle Cię dotleniać. w końcu widzę szlaban wjazdu na teren szpitala, który pokonujemy bezpłatnie, ostatni skurcz na parkingu przy samochodzie i trafiamy na Izbę Przyjęć – jest godzina 19.20. przyjmuje nas ta sama położna, która oprowadzała nas po trakcie porodowym. wchodzę sama, w przerwach pomiędzy skurczami przeprowadza ze mną wywiad i chwali za to jak dzielnie sobie radzę. ja co jakiś czas przypominam jej o chęci wzięcia znieczulenia zewnątrzoponowego i błagam o badanie lekarskie na sprawdzenie rozwarcia. kiedy wreszcie się go doczekuję, szybko żałuję swojej decyzji… po okropnie bolesnym badaniu podczas którego wylatuje ze mnie resztka brązowego czopu śluzowego okazuje się, że rozwarcie mam na 4-5 cm, a Twoja waga na USG szacowana jest na 3500 gramów. do gabinetu wpuszczają w końcu Twojego Tatę, który pomaga mi wstać z leżanki i biorąc torby prowadzi mnie do jednej z sal porodowych.
trafia nam się najmniejsza sala, za to ta najbliżej łazienki. jest w niej drabinka, materac, worek sako, stołek do rodzenia w pozycji wertykalnej oraz fotel porodowy. z żalem stwierdzam, że nie ma piłki, na której zmierzałam skakać pomiędzy skurczami. przebieram się w koszulę porodową, wychodzę ostatni raz do łazienki i oboje z Twoim Tatą żegnamy się przed wiszącym na ścianie krzyżem, wzdychając o pomyślność rozwijającej się właśnie akcji porodowej. niedługo potem poznajemy towarzyszącą nam położną Kasię, która okazuje się być złotą choć bardzo konkretną kobietą. zostaje mi założony wenflon i dostaję pierwszą kroplówkę nawadniającą przed podaniem znieczulenia. każą mi również położyć się na łóżku, gdzie podłączają mnie pod KTG i zmuszają do 40-minutowych katuszy z powodu braku możliwości poruszania się. skurcze zaś stają się na tyle silne i częste, że zaczynam krzyczeć. pomaga choć zaledwie na chwilę. zapis KTG okazuje się być prawidłowy. jest to czwarte i ostatnie KTG jakie było dane mi przeżyć. po wstaniu z łóżka, na którym udaje się jeszcze w całości przeanalizować przygotowany przeze mnie Plan Porodu, błagam o pójście pod prysznic. w objęciach ciepłej wody spędzam 30 minut – jest mi dużo lżej choć skurcze wciąż przybierają na sile. nie jestem pewna, ale chyba przy którymś z ostatnich pod prysznicem skurczy odchodzą mi wody… po powrocie do sali porodowej okazuje się, że pęcherz płodowy jest przebity, a rozwarcie postąpiło do 6 cm. dostaję drugą kroplówkę nawadniającą i zaczynam ćwiczyć przy drabince. jestem niedobra dla Twojego Taty, krzyczę aby podawał mi wodę, wspierał na skurczu, nawilżał usta pomadką ochronną, przykładał ciepły okład z pieluszki tetrowej na brzuch. w końcu jest mi na tyle gorąco, że pozbywam się koszuli i zostaję kompletnie naga. na podkładzie porodowym zauważam zaś coraz więcej kropel krwi. przy kolejnym badaniu na fotelu, którego prawie nie sposób wytrzymać okazuje się, że rozwarcie posunęło się do 9 cm. wracam zaś do drabinki, a położna zapisuje początek drugiej fazy porodu równocześnie pytając czy chcę przyspieszyć akcję oksytocyną. twardo stwierdzam, że skoro wytrzymałam tyle bez znieczulenia to dotrwam już do końca pocieszana faktem, że skurcze parte są dużo mniej bolesne niż obecne. jest godzina 22.00. po godzinie ćwiczeń przy drabince i osiągnięciu 10 cm rozwarcia zaczynam odczuwać bóle krzyżowe i skurcze parte, w co nikt oprócz Twego Taty nie chce mi uwierzyć. w sali pojawia się w końcu piłka, na której siadam raz i za chwilę turlam na bok. pojawia się coraz więcej ludzi i w końcu, z braku postępu, dostaję kroplówkę z oksytocyną. zbawienny hormon jednak nie pomaga za wiele. kiedy w końcu każą mi przeć okazuje się, że nie chcesz schodzić główką w dół. cały czas staram się oddychać długo i głęboko jednak w końcu dostaję pod nos tlen. po ostatnim zbadaniu tętna i moich nieustannych pytaniach co dalej pada decyzja o cięciu. szybko podpisuję zgodę na operację bazgrząc przy tym jak kura pazurem, zostaję posadzona na wózku inwalidzkim i przewieziona na salę operacyjną, gdzie zostaję kompletnie sama.
widzę dużo biegających w popłochu ludzi. każą mi usiąść na brzegu operacyjnego stołu, gdzie mam wygiąć plecy i nie ruszać się, gdyż Pan Doktor podaje porcję leku. na skurczu jest to prawie niewykonalne jednak cały czas mam w głowie Twoje dobro. kiedy wreszcie przestaję czuć dolną połowę swojego ciała odczuwam niesamowitą ulgę – po przeszło 18 godzinach skurczy czuję jedynie lekkie szarpanie w obrębie brzucha, aby po chwili móc ujrzeć Ciebie – noszoną przez 9 miesięcy kochaną istotkę, którą właśnie wyciągnęli mi z brzucha całą i zdrową. i choć początkowo nie płaczesz, po chwili słyszę ciche kwękanie oznajmiające, że jesteś. jest 28.04.2013, godzina 00.16.
po szybkiej diagnozie pediatrycznej dostaję Ciebie na chwilę do ucałowania i przytulenia policzkiem o policzek. informują mnie, że będziesz na dwugodzinnej obserwacji z uwagi na 8/10 punktów w skali Apgar. a ja leżę i czekam na zszycie, zagadywana co chwilę przez wiszącego mi nad głową anestezjologa. śmieję się, żartuję i czuję niesamowitą ulgę, że to JUŻ, że po WSZYSTKIM, że jesteśMY. w końcu zostaję przewieziona do sali poporodowej. trafiam na pierwsze piętro, zaraz obok oddziału noworodkowego, gdzie dwa dni temu staliśmy czekając na oddanie Twojej szczepionki. ląduję na środku sali pomiędzy dwoma paniami po porodach siłami natury. Twój Tata przynosi mi rzeczy wrzucając mi je pod łóżko, najważniejsze zaś wykłada do szafki. wypytuję go o Ciebie i dowiaduję się, że ważysz 3800 gramów i mierzysz 56 cm. po pięciu minutach dostajesz też 10/10 punktów w skali Apgar, zatem jesteś całkowicie zdrowa! po chwili wjeżdżasz do mnie na salę w specjalnym wózeczku, obmyta z mazi płodowej i ubrana w szpitalne ubranko. buziak na przywitanie i ciocie położne z troską przystawiają mi Ciebie najpierw do prawej, a potem do lewej piersi skąd spijasz tak cenną dla siebie siarę, której nie brakuje. na początku ciężko jest Ci uchwycić moją brodawkę, jednak dość szybko sobie z tym radzisz i po zaspokojeniu pierwszego głodu zasypiasz przy mnie wtulona. wypraszają Twojego Tatę, a ja – dziękując w myślach Bogu – zostaję z Tobą sama, po raz pierwszy płacząc z radości, że mogę Cię przytulić pomimo mego częściowego sparaliżowania.
kolejne dziecko rodzę w Żeromskim

a jedna łazienka na cztery sale (a praktycznie na 3, bo w jednej jest wanna) w zupełności wystarczy!