A więc od początku…
We wtorek prawie cały dzień przespałam. Myślałam, że to z powodu pogody jestem taka senna i nieprzespanej poprzedniej nocy – cholestaza dawała się we znaki
. Wieczorem położyłam się spać i znowu miałam problem z zaśnięciem, drapałam się okropnie, a ponure myśli snuły mi po głowie – zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zdecyduje się jeszcze na ciążę po takiej końcówce pierwszej, jak wytrzymam do 18.03 z tym świądem itp… W końcu udało mi się zasnąć o 1:00.
O 2:00 zerwałam się na równe nogi, bo poczułam silne chluśnięcia między nogami
. Od razu wiedziałam – odeszły mi wody. Wezwałam siostrę. Dyżur nocny miała moja ukochana siostra Elżbieta, która towarzyszyła mi do samego przejścia na porodówkę ( bardzo się z nią zżyłam przez te 3 tyg
). Około 3:00 przyszły do mnie dwie lekarki, które robiły mi wieczorem około 19:00 USG, o 3:00 również wzięły mnie na USG, sprawdziły przepływy, wszystko w porządku. Około 5-6 zdecydowali, że przejdę z patologii na porodówkę. Siostra Elżbieta Zaprowadziła mnie do Sali porodowej, bardzo się wzruszyłam, że była ze mną do ostatniej minuty...
, podpięli pod ciągłe KTG i powiedzieli, że jeżeli nic złego się nie będzie działo, to cięcie wykonają lekarze z rannej zmiany. Powiedzieli, że skoro odeszły wody, to dobrze by było, żebym miała jakieś skurcze ( pomogą oczyścić płuca dziecka z wód). Doczekałam się jednego 30sekundowego o 7:52. W międzyczasie wypełniałam jakieś dokumenty, ankiety, wyrażałam zgody…O 10:00 po obchodzie lekarskim, przyszła do mnie pani anestezjolog, która bardzo dokładnie opowiedziała, jak wygląda założenie znieczulenia. O 10:15 zaprowadzili mnie na zabieg… I od tej pory opowieść dla ludzi o mocnych nerwach:-)...
Nigdy nie miałam żadnej operacji, więc sam widok ogromnej Sali z mnóstwem lekarzy w zielonych kitlach, czapkach i maskach na twarzy wywołał we mnie lęk. Na środku stał wąski wysoki stół operacyjny, nad nim wisiała ogromna lampa z bardzo mocnym światłem. Anestezjolog poprosiła, żeby siadła na stole i zaczęła zakładać znieczulenie. Asystowała jej jakaś kobieta, która pomagała mi się odpowiednio wygiąć. O dziwo, nakłucie nie bolało, poczułam ciepło w pośladkach. Kazali mi się położyć na stole i powoli zaczęło odchodzić mi czucie, ale nie do końca. Uprzedzili mnie, że będę czuła niektóre rzeczy typu szarpanie, szczypanie, ciągnięcie, ale nie będę czuła bólu. I tak czułam po kolei, jak wiążą mi nogi, zakładają cewnik, podgalają pas łonowy…
Zamontowali mi parawanik, żebym nic nie widziała. Nagle zaczęli nacinać podbrzusze i wtedy oprócz szarpnięć poczułam ból szczypania, jakby ktoś nacinał mnie żyletką
. Zajęczałam, że czuję ból. Przerwali, powiedzieli między sobą, że znieczulenie jeszcze nie zadziałało, po chwili spróbowali znowu, ale ja już byłam tak przerażona, że już nie wiedziałam, czy to wyobraźnia czy czuję ból, więc zaczęłam mówić, że dalej wszystko czuję… Wtedy podali mi maskę, dalej byłam skupiona tylko na cięciu, usłyszałam, że zwiększają dawkę i wtedy sama ze strachu zaczęłam mocno wciągać powietrze. Zasnęłam… Obudziłam się, jak nowo narodzona, wydawało mi się, że śpię wiele godzin, spałam 3 minuty, nie wiedziałam, gdzie jestem i wtedy wróciła świadomość, grzebali mi w brzuchu ( nie czułam bólu, ale dziwne uczucie), pewnie usuwali łożysko, bo obok słyszałam płacz dziecka…Podali mi córcię koło buzi na około minutę, ale było to dla mnie tak niesamowite, że zaczęłam płakać ze szczęścia
, całować jej buźkę i dziękować wszystkim lekarzom
…Zaszyli mnie, następnie „przerzucili” moje bezwładne ciało na łóżko i zawieźli na salę. Powiedzieli, że mam nie ruszać głową w przód, bo będę czuła ból, więc leżałam nieruchomo. Po chwili przyszedł mój mąż, powiedział, że córcia jest inkubowana, bo muszą ją dogrzać, że dostała 8/10 w skali Apgera, bo urodziła się bardzo zmęczona. Serce mi pękało, byłam cała obolała, co chwilę dawali mi środki przeciwbólowe, a ja i tak czułam, że wszystko mnie boli. Trzęsłam się, szczęka przestawała mi dygotać, jak mąż kładł mi rękę na twarzy. Po kilku godzinach przyszła do nas pediatra i poprosiła o wyrażenie zgody na podanie dziecku antybiotyku:-(. Mimo pełnej dawki antybiotyku na GBS, który mi podano jeszcze przed cięciem, wystąpiło ryzyko zakażenia dziecka paciorkowcem:-(. Powiedzieli, że antybiotyk będzie stosowany przez kilka dni. Cały czas nie mogłam wytrzymać, że nie mogę jej zobaczyć i przytulić. Około południa powiedzieli, że dostanę ją wieczorem, więc mimo bólu leżałam jak na szpilkach i czekałam tylko na jedno… Przywieźli mi córę około 19:00. Dostawili mi do piersi i wtedy zaczęła łapczywie jeść, a ja byłam najszczęśliwsza na świecie
. Od tamtej pory jest ze mną cały czas. Pierwszego wieczora udało mi się wstać z łóżka, z wielkim trudem wzięłam dosłownie minutowy, letni prysznic. Całą noc asystowała mi położna, podawała córcię, odkładała… Następnego dnia już było troszkę lepiej, więc zaczęłam zajmować się nią sama… Okazało się, że zapisy KTG się nie myliły, córcia jest baaaardzo spokojnym dzieckiem
, któremu dosłownie nic nie przeszkadza, tylko śpi, je regularnie co 3 h i się tuli. Jestem w niej zakochana…
Reasumując, żaden poród nie jest fajny, ten przez cc też
, ale nagroda jest tak ogromna, że zniosłabym stokroć większy ból, żeby mieć przy sobie tą istotkę...
Dziecko to cud...
A co do terroru laktacyjnego to faktycznie – u nas nie ma problemu, a i tak jestem zmęczona ciągłym gadaniem o karmieniu piersią…
A teraz trochę ponadrabiam wpisy na forum.
Acha, na 18.03 w związku z ustawą jest już na dzień dzisiejszy rozpisane 10 cesarskich cięć!!