To dziś ja opiszę swój poród...a dokładnie jak poród nie powinien wyglądać, więc te wrażliwsze dziewczyny, które nie chcą widzieć tej złej strony ciąży niech nie czytają...
Moja ciąża przebiegała wzorcowo, jedynie dokuczała mi anemia i zgaga. Prowadzona prywatnie, wizyty co 4 tyg na super sprzęcie. Ja zawsze zdrowa, nie łapałam infekcji, nie miała nawet kataru...
Minął już 41 tc, do końca byłam bardzo aktywna, już zaczęłam stosować triki na wywołanie porodu ale ani mycie okien, ani bieganie po schodach nic nie dały... Tego dnia, kiedy pojechałam na IP przyjechała do mnie bratowa, poszłam po nią na PKP potem odprowadziłam (a mam spory kawałek) po obiadku pojechałam z mężem na rybki, też sobie połaziłam, brałam prysznic wieczorkiem gdy brałam prysznic odszedł mi czop śluzowy, więc spokojnie za torbę i ruszyliśmy na porodówkę.
Było gdzieś koło 23.00 więc Panie na recepcji nie zadowolone, rzuciły papiery do wypełniania, ponoś tego dnia było dużo rodzących-pełnia była, i nie mieli wolnych miejsc. Najpierw badały mnie jakieś piguły,hasło: wygolona? Ja:yyy noo, lekkie odrosty są
P:łeee, żeby tylko takie baby wszystkie były
Ja: zawstydzona, no ok
Zawołały jakiegoś faceta, młody, robił mi usg na jakimś starym sprzęcie szpitalnym, strasznie dusił i nastraszył że córka jest bardzo mała, ma niecałe 2,5 kg, (a na prywatnej wizycie tydz wcześniej ważyła ponad 3 kg)
Facet bardzo niedelikatny, niekulturalny, "bekał", odbijała mu się jakaś kiełbasa...
Potem badała mnie jakaś banda lekarzy, stwierdzili, że śluz jest ok, rozwarcie 1,5 cm, tutaj porodu jeszcze nie będzie, z powodu braku miejsca położyli na septyku. O 5 pobudka, najpierw ktg a potem na korytarz i czekać w kolejce na wizytę. Kolejka dłuuuga była, Badał ginekolog w asyście młodych lekarzy, każdy zaglądał, oceniał śluz, śluz nadal ok, rozwarcie jak było tak jest. Damy kroplówkę i zobaczymy...
Więc od rana oksytocyna leciała, ja chodziła z wieszaczkiem, mąż ze mną, nie wiem ile tych worków we mnie wlali... papiery leżały uszykowane, różowy paseczek na rączkę też, obok kobietki rodziły, były bardzo szybkie porody i tylko obok mnie dzieciaczki przenosili i za ścianą przez okienko widziałam jak mierzą i ważą a u mnie dalej nic, zjadłam śniadanie, obiad, w międzyczasie badali kolejni lekarze (badania bardzo bolesne) i dalej nic, znowu kroplówka i łażenie, jakaś młoda dziewucha się uczyła na położną i co chwilę mi zmieniała przepływ kropelek, więc w sumie leciało jak chciało... malutka zaczęła się dziwnie zachowywać, kopała tak "agresywnie" jak by zła była, zgłaszałam lekarzom, reakcja była taka:
L: kopie?
Ja: no tak, ale dziwnie...
L: to dobrze, że kopie
Kopała tak mocno, że w szpitalu pękł mi brzuch nad pępkiem...
Wieczorem stwierdzili, że nie ma co mnie męczyć, zwolniło się już miejsce na porodówce, leżałam w pokoju z 3 dziewczynami, które kolejnego dnia miały planowane cc. Rano o 5 było standardowe ktg, każda miała swoje pasy, ktg było na wózeczku, trzeba było sobie podłączyć, piguła wł. potem odrywała wydruk i wieszała na łóżku i następna, i tak bez większego zaangażowania czy dokładności. Potem zjadłam śniadanko, dziewczyny rozmawiały o cc, o znieczuleniu, miały masę papierów do przeczytania, rozmowę z anestezjologiem itd, mnie to nie interesowała bo przecież miałam w planach poród sn, zrobiło mi się dziwnie sennie, mała zrobiła się strasznie spokojna i usnęłyśmy, "chyba" usnęłyśmy, obudziła mnie o 11.30 piguła na ktg Stwierdziła, że zaczniemy ode mnie... podłącza, szarpie za brzuch, proszę się obrócić, na prawy bok, na lewy bok, jedno tętno...Pani tętno... guzik w ścianie... świat stanął w miejscu, w sekundę było w okół mnie tłum ludzi, biegiem na porodówkę... na boso.. w tel zdążyłam tylko krzyknąć:kochanie malutka... Jeszcze jedno ktg, zastrzyk z adrenaliny, moje serce prawie wyskakuje a malutkiej raz puknęło zaledwie do 50... sekundą później leżałam na stole, znieczulenie w kręgosłup, nie ma czasu na dobór dawki, na papierach stawiam krzyżyki, hałas, sprzęt do cc spadł do podłogi...szykują nowy zestaw... odpływam, w głowie myśli... boże zabrałeś mi brata, oddaj mi moje dziecko...to nie możliwe, czemu ja? miało być tak pięknie... czuję szarpnięcie...worek z wodami pękł...klaps sssseeekundyyy, długie sekundy, no płacz! moje dziecko! płacz! słyszę delikatny jęk, jest żyje, lekarz pyta ile? 1 pkt. Nagle tak ciężko mi się zrobiło, jakby ktoś usiadł mi na klatce piersiowej, nie mogłam złapać tchu, myślę, boże przecież muszę oddychać, moje dziecko... czuje klepanie po twarzy:wracamy, wracamy, Pani Moniko już wszystko dobrze, Ja: wiem, słyszałam swoje dziecko
Mnie pozszywali, przykryli kołdrami i zawieźli do jakiegoś pokoiku, malej nie widziałam, ponoć wyglądała bardzo źle, za chwilę był u mnie mąż, widziała tylko mnie, bez dziecka, on przerażony, ja zapłakana, moje słowa musiały być straszne: idz, idz zobacz czy mała żyje... Żyła, gdy zszedł do niej miała jeszcze tubę z tlenem podłączoną i przy nim ją odłączyli, pierwsze zdj, mam jeszcze z tą rurką, szybko doszła do siebie. Mieliśmy mnóstwo specjalistycznych badań czy nie doszło do niedotlenienia, w szpitalu tydzień czasu, bo dostawałyśmy obie leki na zakażenie bakteryjne, jakie? skąd? nie wiem, dowiedziałam, się o tym z papierów przy wypisie.Czemu tak się stało? Szpital: tak się czasami dzieje... To co się działo ze mną po cc to juz inna bajka. Najważniejsze, że mimo że mała dostała tylko 1 pkt to zdrowa, silna babeczka i to jest najważniejsze...
Przed mną druga cc i boję się... boję się tego "dusiołka"...