Dziewczyny jesteście niemożliwe ,uśmiałam się do łez z niektórych opowiadań
A oto moja historia... Nie tak zabawna jak Wasze ale miło wspominam swój drugi poród bo właśnie o nim będę pisać
Piątek 9.11.2001 ok godziny 18 przyjeżdżamy z mężem do szpitala na wyznaczoną wizytę z moim ginekologiem który miał mi robić KTG... Leżałam tak chyba z pół godziny po czym lekarz stwierdził ,że nie ma sensu dłużej leżeć bo maleństwo chyba poszło już spać, ale wziął mnie jeszcze na badanie... Siedzę na tym fotelu, lekarz mnie bada i mówi:
-O koleżanko ja to bym Ci radził dziś już zostać w szpitalu
-Jak to w szpitalu? Po co?
-Bo ja coś czuję ,że w nocy i tak się spotkamy:-)
-Nie, nie ma mowy, ja się dobrze czuję, nic mi nie dolega, wracam do domu
-No dobrze, jak Pani uważa, ale w razie jak się w nocy nie spotkamy to zapraszam jutro do siebie do gabinetu zrobimy jeszcze USG...
W drodze do domu zaczęłam mieć bardzo delikatne skurcze ale w dość długim odstępie czasu, potem mi przeszło...
Sobota rano... Mąż w pracy, ubrałam siebie ,małego i zaprowadziłam go do babci męża, bo przecież nie wezmę go ze sobą do ginekologa
Zostawiłam małego i sobie powoli poszłam na USG, lekarz oczywiście się śmieje ,że jednak nie przyszłam, zrobił mi USG i wręcza skierowanie do szpitala i mówi ,że tak czy siak mam się już dziś tam zgłosić bo to już mój termin...
Po wizycie poszłam najpierw do banku ,bo to przecież 10-ty dzień wypłaty, potem poszłam kupić wyprawkę do szpitala dla maleństwa... Co jakiś czas odczuwałam już bardzo, bardzo delikatne skurcze, oczywiście nic sobie z tego nie robiłam bo takie skurcze to ja prawie całą ciążę miałam... Kupiłam wszystko co miałam kupić i w drodze po małego kupiłam sobie jeszcze kebaba, był to mój pierwszy w życiu kebab na początku smakował mi bardzo, ale im dłużej go jadłam tym mniej mi on wchodził, na tyle ,że zaczęło mi jakoś dziwnie jeździć po żołądku, w końcu wywaliłam go w kosz...
Poszłam po małego, babcia mi mówi ,że może jednak małego zostawię i pojadę na ten szpital bo podejrzanie wyglądam, ale ja oczywiście uparta i mówię ,że go zabieram do domu bo nic mi nie jest, a z takimi skurczami to ja do nocy pochodzę przynajmniej
W domu byliśmy ok 12-tej, skurcze dalej bardzo delikatne ale już dość częste, postanowiłam zadzwonić do męża... Rozmawiam z jego szefową i mówię jaka jest sytuacja, ta mi mówi ,że zaraz mu przekaże ,że ma iść do domu... Godzina prawie 12:45 ,a męża nie ma, skurcze nadal delikatne ale już co 3-4 minuty... Dzwonię jeszcze raz, szefowa zdziwiona bo myślała ,że mąż już dawno wyszedł, a do domu miał 5 minut drogi... Za kilka minut wpada zdyszany do domu i mówi ,że chłopaki mu przekazywali, ale ,że się śmiali jak to mówili to sądził ,że se jaja z niego robią, dopiero jak sama szefowa poszła mu przekazać to dopiero uwierzył
Oczywiście mąż już spanikowany
i chciał dzwonić po taksówkę, mi się oczywiście nie spieszyło, myślę sobie kurcze takie skurcze to ja miałam z pierwszym synem dopiero na początku ,a później dopiero się zaczęło i poród trwał kilka godzin, to po co ja mam się tak spieszyć
Ale że skurcze miałam już co 2-3 minuty to kazałam mu jednak zadzwonić, nim ubrałam siebie i małego to taxi już była... Ok 13:15 byliśmy już w szpitalu... W rejestracji siedzą sobie trzy panie, czytają jakąś gazetę i piją kawę, pada pytanie:
-Co się stało?
-no wydaje mi się ,że będę rodzić,bo mam delikatne skurcz, a nawet jeśli nie to mam skierowanie od lekarza ,że dziś mam się już położyć...
Wzięły skierowanie
-To proszę sobie usiąść i poczekać, na rodzącą raczej Pani nie wygląda...
12:23 przychodzi do mnie w końcu jedna z pań
-No to zapraszam na badanie
Siedzę już na fotelu, Pani podchodzi do mnie bez pośpiechu ,zagląda mi między nogi oczy dostała wielkie
i nagle krzyczy:
Dziewczyny dawać mi tu szybko łóżko!!
Zleciały się dwie Panie z rejestracji, ja wystraszona bo nie wiem co się dzieje
, a one na mnie patrzą i się śmieją
-Pani to już będzie rodzić
-Jak to rodzić? Przecież ja ma dopiero delikatne skurcze
W parę sekund znalazłam się na porodówce i słyszę
-no to przemy
-ale mi się nie chce przeć i się śmieję
-no patrzcie ,przyjechała rodzić i się śmieje, ja poważnie mówię Pani rodzi proszę przeć bo widać główkę
- ale mi się nie chce przeć, ja mam tylko delikatne skurcze
Jedna zaczęła mnie delikatnie szczypać po brzuchu by wywołać skurcz i krzyczy
-Pani prze
mina mi zrzedła no i prę, patrzę między nogi ,a tam główkę widać i słyszę śmiechy
- patrzcie jak jej mina zrzedła
-no to przemy jeszcze raz, znowu delikatne szczypanie po brzuchu
Godzina 13:30 Jakub już na świecie, ważył 3580 i 54cm długi...
Na sali oczywiście pełno śmiechu, że nie zdążyli ani mnie ogolić, ani zapalić światła do porodu i nawet wezwać lekarza Ja się nawet nie zmęczyłam, nie czułam jakbym w ogóle urodziła, nawet makijaż mi się nie rozmazał, byłam w stanie od razu wstać i iść
A najlepszy ubaw miały wtedy gdy wzięły małego i poszły pokazać go mojemu mężowi, który dopiero zdążył ubrać małego i sam dopiero zakładał kurtkę, chciał zawieźć małego do babci i wrócić bo wiedział ile się męczyłam przy pierwszym porodzie bo przy nim był, teraz też miał być przy porodzie ale niestety nie zdążył
Pani wychodzi na korytarz, podchodzi do niego i mówi:
-A oto Pański synek
-nie to jakaś pomyłka, żona dopiero co tam weszła
-Pan K.... tak?
-no tak
-no to gratuluję to Pański synek
Mąż ponoć mało co nie zemdlał z wrażenia
Ale się rozpisałam
Dodam tylko ,że przez te kilka godzin mały był już w kanałach rodnych ,a ze szpitala wyszliśmy dwa dni później i czułam się znakomicie, oczywiście dostałam zaproszenie za rok ,ale nie skorzystałam, minęło 10 lat, mam teraz termin na październik i mam nadzieję ,że ten poród też będzie taki
Pozdrawiam Was wszystkie i lekkiego porodu życzę