Cześć dziewczyny, długo się zbierałam do napisania tutaj… do forum dołączyłam w ubiegłym roku, kiedy zaczęłam swoje przygody z IUI. Podeszłam do trzech, ale żadna nie przyniosła oczekiwanych skutków.. mimo że za każdym razem warunki były bardzo im sprzyjające! Tak przynajmniej twierdzili lekarze. Wcześniej około 4 lat już nie pilnowaliśmy się z mężem
po około dwóch zaczęliśmy się sprawie uważniej przyglądać i tak w ubiegłym roku trafiliśmy do kliniki leczenia niepłodności. Wtedy też zdiagnozowano u mnie endometriozę II stopnia. Ponadto choruję na niedoczynność tarczycy. Po nieudanych inseminacjach, przyszedł czas na in vitro… po drodze razem przeszliśmy covid, co opóźniło nasze starania o trzy miesiące. Wtedy też przestałam sie udzielać na forum… starłam się nie myśleć o sprawie i jakoś żyć
W tym cyklu byłam stymulowana do in vitro i brałam jednocześnie lamettę, bo podczas stymulacji do IUI bardzo bolały mnie piersi i miałam w nich niepokojące torbiele, które co chwilę kontrolowałam. Oprócz tego występowało u mnie ryzyko hiperstymulacji, bo jak na mój wiek -36 lat- to mam podobno wysokie AMH: 4.8.
Podczas monitoringu lekarz wypatrzył 17 komórek. Wczoraj natomiast przeszłam punkcję jajników. Udało się wykrzesać 7 komórek. Dzisiaj dzwoniłam do embriologów i udało się zapłodnić 5 komórek ale tylko 3 dobrze rokują …
Szczerze powiem, że jestem załamana
czy słusznie? Przecież jeszcze tyle dni przed nimi a tu już w przedbiegach właściwie 4 odpadły. Co sądzicie? Macie jakieś przemyślenia w tym temacie? A może któraś miała podobną sytuację?