reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

piękna i zadbana w ciąży :)

Czy macie dobre techniki golenia w ciąży?

  • Tak, mam bardzo ciekawy pomysł na to.

    Głosów: 9 50,0%
  • Nie, nie umiem sobie z tym poradzić.

    Głosów: 9 50,0%

  • Wszystkich głosujących
    18
Ja na dzień dzisiejszy mam 11kg zrzucone,a w ciazy przytyłam ok.13kg,mój maluszek ważył 3800,ale i tak przed ciążą przynajmniej o 5kg za duzo ważyłam,więc teraz to mam jeszcze do zrzucenia tak z 10-ale spokojnie,narazie nic w tym kierunku nie robię,sama waga spada-nieprzespane nocki itd.potem zacznę chodzić na spacerki i myślę,że będzie ok.:tak:
 
reklama
Dziewczyny ratujcie
a ja nie chcę chudnąć a tak się niestety siłą rzeczy dzieje.
Wreszcie jakoś wyglądam:tak:, a nie chudzielec:-(
Przytyłam16kg, a po 7 dniach wskoczyłam w jeansy przedciążowe:-(. A przed ciążą ważyłam 58 kg przy wzroście 179. Dla mnie to za mało, źle się z tym czuję. A jem jak wściekła, :szok:wszystko co popadnie:tak:. Mam taką zabójczą przemianę materii. I dodatkowo jak chodzę do pracy, to mnóstwo energii ona mi zabiera, spalam się dosłownie-jestem belfrem w średniej szkole;-). Po poprzednim dziecku byłam na lekach na przytycie bo tak chudłam- doszłam do 50kg:no:.
Może znacie coś od czego chudzielec przytyje...;-) bo ja już wszystkiego próbowałam:tak:
 
ja przytylam 13 kg w ciąży
waga przed ciążą 55 kg
przy porodzie 68kg
Teraz- 60 kg
niema źle ale w spodnie moje sprzed ciąży sie nie mieszcze jeszcze.
 
Noo to teraz ja może póki mały śpi..
A więc tak:
W piatek 26 lutego byłam u ginekologa na badaniach okazało sie że mam znowu wysokie ciśnienie tym razem o wiele za wysokie ( 165/106) więc lekarka kazała sie czymprędzej zameldować w szpitalu i dodała że zostanę tam do porodu.
Więc jeszcze tego samego dnia sie do szpitala udałam i tam mialam robioną mase badań, podłączoną kroplówke, ctg całą noc.. na drugi dzień popoludniu lekarka zdecydowała że da mi środek dopochwowy na wywołanie skurczy ponieważ 1 jestem po terminie a 2 to ciśnienie zagrażać może małemu.. Dodała jeszcze że to nie zawsze od razu działa i powiedziała że jak nie zadziala przez 2 dni to cesarka.. :( ale na szczeście okolo godziny 21 zaczełam odczówać dość mocne skurcze co jakieś 5-6 minut, bez zastanowienia poszłam to zgłosić a lekarka czymprędzej mnie do ctg podłaczyła.. o godzinie 22 mialam takie mocne bóle że myślałam że umre.. aż nagle poczułam że ze mnie leci coś na poczatku pomyślałam że sie zesikałam ale.. to były wody!! więc od razu zaczęły lekarka i położna szykować sale do porodu a ja szybko zadzwoniłam po męża.. do godziny 00:00 gdzieś miałam juz skurcze co minutke i pełne rozwarcie. Mąż cały czas mnie za rękę trzymał... a tak nie chciał przy porodzie być.. parcie trwało jakieś 15 minut mały sie urodził 28 lutego o 00:15 mąż przecioł pępowine.. ah jaki był szczęśliwy i ja też.Co do opieki lekarskiej nie narzekam położna superowa cały czas mnie uspokajała i głaskała mówiła jak oddychać i to dużo pomagało. Lekarka też bardzo miła i delikatna jak mnie szyła to nawet nie czułam. coprawda poród bolał jak Cholera ale było warto jak dostałam tą malutką istotkę na pierś to zapomniałam o wszystkim co było wcześniej...
 
u mnie waga z przed ciazy 50kg, przy porodzie 68, a dzis 57.. i tak chcialabym by zostalo.......
Dziewczyny ratujcie
a ja nie chcę chudnąć a tak się niestety siłą rzeczy dzieje.
Wreszcie jakoś wyglądam:tak:, a nie chudzielec:-(
Przytyłam16kg, a po 7 dniach wskoczyłam w jeansy przedciążowe:-(. A przed ciążą ważyłam 58 kg przy wzroście 179. Dla mnie to za mało, źle się z tym czuję. A jem jak wściekła, :szok:wszystko co popadnie:tak:. Mam taką zabójczą przemianę materii. I dodatkowo jak chodzę do pracy, to mnóstwo energii ona mi zabiera, spalam się dosłownie-jestem belfrem w średniej szkole;-). Po poprzednim dziecku byłam na lekach na przytycie bo tak chudłam- doszłam do 50kg:no:.
Może znacie coś od czego chudzielec przytyje...;-) bo ja już wszystkiego próbowałam:tak:
mam tak jak ty, niigdy przytyc nie moglam a zawsze chcialam, teraz waga ciagle leci w dol, wcinam jak przerwany kon, ale to nic nie daje....:(
 
Postanowiłam skopiować moją opowieść o porodzie z wątku "poród",bo sie namieszało z tymi watkami i nie wiadomo gdzie umieszczać swije opowiesci z porodu.Moze by jakos połaczyc te dwa wątki??

Więc 26go lutego,kiedy już straciłam nadzieję,że zdążę się rozpakować w lutym i nawet sobie popłakałam przed południem,bo już czułam się bardzo zmęczona ciążą.O godzinie 15tej zaczęłam odczuwać lekkie skurcze,wczesniej gdzies ok.14tej poprzytulałam się z mężem-licząc,że to własnie przyśpieszy jakąs akcję-i jak sie okazało-po przytulaniu zaczęły się wkrótce skurcze.Były dość regularne co 10minut,ale nie takie znów silne,więc myślałam,że to może znów fałszywy alarm i się rozejdzie .Nie rozeszło się,więc powoli zaczęłam się zbierać w drogę do szpitala.Wzięłam prysznic,spakowałam resztę rzeczy i nadal czekałam,mąż mnie pnaglał,żeby już jechać,ale ja chciałam mieć pewność,że to jest to.W między czasie przyjechała bratowa męża z córką ,posiadziałyśmy,pogadały,w trakcie rozmowy skurcze ustały lekko,ale potem wróciły ze zdwojoną siłą-pomyślałam ,że to chyba nie żarty,szwagierka chyba zauważyła po mojej minie,że naprawdę się zaczyna i zachęcała bym już dlużej nie czekała.Ja zadzwoniłam jeszcze do kuzynki,opisałam jej moje objawy,kuzynka tez kazała natychmiast jechać.Potem poczułam ,że jest mi jakoś bardziej mokro w kroczu,ale nie wyglądało to na wody,a raczej na większa ilość śluzu.Była godzina 18.00,a ja nadal czekałam w domu-skurcze już nawet co 5minut,ale jakoś nie chciało mi się wierzyć,po tych wszystkich fałszywych alarmach,że to na pewno już,przerażała mnie myśl,że wszystko się uspokoi ,a ja zostane w szpitalu i będę czekała.Ale zaczęło bardziej boleć i co 3minuty,wtedy się przestraszyłam,że nie zdążę i kazałam mężowi zawieść mnie na pogotowie,bo gdybym zaczęła w drodze rodzić-a mam ponad 40km do szpitala,to bezpieczniej karetką.pojechaliśmy-z wrażenie i strachu troszkę się uspokoiło.Lekarz od razu zapakował mnie do karetki-akurat dyżur miał tego dnia lekarz specjalista ginekolog-pomyślałam,że w razie czego mogę rodzić bez obaw.Zaczęłam się martwić w drodze,że znów trochę akcja ustała-ale już nie ma odwrotu,ale karetka tak pędziła,po dziurach,że musiałam się dobrze trzymać,by z tych noszy nie wyoaść,sanitariusz mnie cały czas przepraszał,że tak tłucze w tym aucie,a ja pomyślałam,że po takim trzęsieniu,to mi to dziecko chyba zaraz samo wyleci.
Godz.około 20ta-W szpitalu szybkie formalności na IP-miły personel,potem na bloku porodowym mnie połozyli,podączyli do ktg,kręciły się trzy położne-bardzo fajne i miłe,ja sobie leżałam,a one wypełniały resztę dokumentacji-widziałam,że przygotowały już książeczkę zdrowia dziecka-pomyślałam-Boże,to naprawdę już.Podczas KTG skurcze były bardzo mocne i regularne,czułam to i pokazywało cały czas 100% skurczy.Potem badanie ,potem badanie przez lekarkę-bardzo miła pani,coś mówiły o tymże szyjka kompletnie nie przygotowana,że wszystko wysoko sie wydaje,sprawdziły,czy na pewno dzidzia jest na dole-USG,lek.pomasowała mi szyjkę-ból okropny,okazało sie,że szyjka dlatego tak wygląda,bo kiedyś miałam na niej zabieg konizacji i jest lekko zniekształcona-przyparta do tyłu-jakos tak,lekarka próbowała mi ją odgiąc.
Potem lewatywa,potem położna powiedziała,że moge robic co chcę,chodzić leżeć,skakać na piłce itd.No to sobie chodziłam i chodziłam i chodziłam,a skurcze były coraz mocniejsze.Na bloku porodowym było cichutko i spokojnie,bo rodziłam tej nocy tylko ja.Potem badanie-rozwarcie na 4cm,ktg-skurcze słabsze na wykresie,a ja czułam mocniejsze.Potem znów badanie,rozwarcie na 6,8cm-zdziwienie wszystkich,że tak szybko postępuje,bez żadnych wspomagaczy,więc ja znów na spacerek i siusiu i czuję,ze mi cis zrobiło "pyk" i wody poleciały-cały czas krwawiłam lekko od 1go badania.Wtedy zaczęło tak boleć po tych wodach,że ledwo doszłam do łóżka porodowego-tak bolało,skurcze już tak co minutkę,usiadłam na piłkę i czuję ,że musze przeć,mówię położnej,a ona nie wierzy,że już,ale każe się połozyc i bada mnie i jest w szoku-pełne rozwarcie i dzidzia się rodzi,szybciutko wszystkich zwołała,rozkładały wszystko w pędzie-one myślały,że mi do rana zejdzie,no i zaczęłam przeć-czułam,że to dzidzi jest na pewno większe od wszystkich moich poprzednich,parcie trwało około 5minut,był moment ,że zatrzymała sie główka w połowie-jak to usłyszałam,to parlam nie czekając na skurcz,by jak najkrócej dzidzia była uciśnięta w główkę i urodziłam moje 3800 kg szczęścia-była godzina 23.45,położyli mi go na brzuch,przez chwilkę przestał płakać-lekarka myślała,że nie oddycha i przykładała mu maskę z tlenem,ale położne mówiły do niej,że jemu tak dobrze u mamusi,że przestał płakać i oddycha normalnie-kolejny raz dane mi było przeżyć te magiczne chwile-dla mnie poród choć bolesny-jest magiczną chwilą,cudem,czymś niepowtarzalnym i to uczucie jak dziecko kładą na brzuch-niezastąpione.Nie byłam nacięta,ale leciutko pękłam jednak-tak że miałam dwa malutkie szwy,których nie czułam potem.Może trochę chaotycznie,ale czasu brak.Mój malutki już mnie woła,no i nie wiem,czy w tym wątku miałam w końcu opisać,czy w tym drugim,ale niech już tu zostanieżycze każdej kobiecie takiego nieskomplikowanego poroduJestem bardzo zadowolona z personelu Podkarpackiego Ośrodka Onkologicznego w Brzozowie,w którym dane mi było rodzić.
 
Cześć Dziewczynki, dawno nie pisałam, ale za dużo się działo :) W końcu tydzień po terminie 3.03.2010r. przyszła na świat moja Ukochana Córeczka Amelia, ważyła 3030, i ma 54 cm.:) Ja czuje się jakbym w ogóle nie rodziła, nie pękłam i nie nacinali mnie:) 1 etap trwał 6 godzin od zgłoszenia się do szpitala, a 2 etap 40 min. Mała urodziła się o 22.40:) Rodziłam z mężem, Cudowne Przeżycie:) Pozdrawiamy:)
 
reklama
a u mnie bylo tak-Dzidzia przestała się ruszać we wtorek 9 lutego,więc poszłam do mojego lekarza gp,który prowadził mi ciążę-on powiedział mi,że wszystko jest w porządku i pewnie mała śpi,ale wszelki wypadek dał mi skierowanie do szpitala żeby podłączyli mi ktg.Pojechałam,podłaczyli mi ktg i poczułam 1 ruch.Zostawili mnie na noc na wszelki wypadek i rano miałam wyjsć do domu.P akurat z pracy jechał,więc przyjechał do mnie,ja wyszłam z IP i powiedziałam mu żeby mi piżamę przywiózł i kosmetyczkę i nic więcej ,bo rano wychodzę.Przywiózł mi i nie mógł zostać długo,bo o 21 koniec odwiedzin.Pojechał ,a ja zostałam sama.I nie mogłam zasnąć.Do tego jeszcze jak nigdy co 5 minut musiałam do łazienki chodzić siku.Pić mi się strasznie chciało-i tak całą noc.O godz.5.45 poszłam kolejny raz do łazienki i wróciłam,położyłam się na łóżku,spojrzałąm która godzina i poczułam,że mi się mokro zrobiło między nogami,ale pomyślałam sobie-pewnie śluz,ale po chwili coraz bardziej mokro w majtkach.Wstałam z łóżka i poszłam na dyżurkę-stanęłam przed tymi położnymi i mówię-chyba mi wody odeszły,one tak patrzą na mnie a mi w tym momencie jak chlusnęły wody to nie wiedziałam czy mam iść czy mówić czy usiaść.Dały mi podkłady ,poszłam do łazienki,a wody leciały i leciały.Przyszłam do pokoju,podłaczyli mi ktg i kazali czekać.Zaczęły się skurcze co 5 minut odrazu.DZwonię do M i mówię -wody mi odeszły,a on biedny zaspany,mówi-co?ale jak?ale co ja mam teraz zrobić?,a ja do niego wez torbę i przyjedz do szpitala,a on-ale ja nie mogę ,nie ma zastępstwa do pracy,wrócę z trasy o 12 ,ja uśmiechnęłam się do siebie i pwoeidziałam jeszcze raz weż torbę i przyjedz.Był po 20 minutach w szpitalu i przepraszał że był zaspany i nie wiedział co mówi-a ja się tylko uśmiechnęłam ,bo wiedziałam że tak było.Skurcze stawały się coraz silniejsze.Przyszedł lekarz ,zrobili mi jeszcze jedno usg dla potwierdzenia czy dziecko nadal jest obrócone nóżkami w dół.I tak też było-więc cc,miłąm mieć później,ale że skurcze były tak często,nawet nie wiem czy miałam rozwarcie.przyszły położne,pomogły mi się przebrać w fartuch,rajstopy uciskowe i zaprowadziły na blok operacyjny.Dali mi coś do wypicia.weszłam na blok.m kazali czekać przy drzwiach aż go zawołaja.Weszłąm,dali mi znieczulenie zewnątrzoponowe i pamiętam jak już nie mogłam się ruszać od piersi w doł,a od piersi w górę trzęsłam się tak bardzo,że anestezjolog z moim mężem nie mogli mi rąk utrzymać w miejscu.No i pamiętam to dziwne uczucie jak mi ją wyciągali-to tak jakby ktoś mi z żołądka chciał coś wyciągnąć(ach....).P się popłakał jak mu ją pokazali,powtarzał tylko ale ma włoski,ale ma włoski i ją wtedy ujrzałam.Prześliczna,ale też miałam takie mieszane uczucia-wiedziąłm że ją kocham ponad życie,ale nie wierzyła że nie męcząc się ona już jest ze mną.Niby wiedziałam ,ze będę miała cc,ale to jednak zupełnie inaczej człowiek sobie wszystko wyobraża.Po wszystkim przewieźli mnie na inną salę i tam mieliśmy chwile tylko dla siebie-ja ,P.,i Milenka.Potem przewieźli mnie jeszcze na inną salę ,gdzie już zostałam do wyjścia zę szpitala.Po cc kazali mi wstac z łóżka po 5 godzinach.Nie miałam siły,musiały mi po magać położne-fakt nie odczuwałam wtedy jeszcze żadnego bólu.Położne pomagały mi przy małej.P .pojechał do domu się zdrzemnac,bo też był wykończony.No i koszmar zaczął sie w nocy,kiedy to położne zaczeły uciekać od obowiązków,mała była zę mną od samego początku,nawet na chwilę jej nie zabrali,żebym mogła odpocząć.Nie miałam pokarmu,Milenka krzyczała,a ja płakałam ni e mogąc jej nakarmić,ale po cc tak jest że sie nie ma pokarmu,nawet do 7 dni.Poprosiąłmżeby nakarmili ją butelką.Najgorsze w tym wszystkim było to,że moje sutki wogóle nie urosły i mała nie miała jak ssać,a w szpitalu zamiast powiedzić mi że są do tego specjalne nakładki to miały to gdzieś.Dały odciągacz i ty się martw.Wogóle opieka w szpitalu tragedia-do momentu porodu było ok,ale po-dla mnie to jeden wielki koszmar.W czwartej dobie po operacji nie wytrzymałam i jak P.przyjechał do szpitala to się tak rozkleiłam,ze powiedział,że żeby nie wiem co to mnie stamtąd zabiera.I ten nawał
pokarmu w 4 dobie,piersi jak balony,które zaraz mają eksplodować i myśl że nie mozesz nakarmić nimi swojej córki,bo nie masz sutków-tragedia( boję sie wracać myślami do tamtych myśli)I ten ból w plecach,przerażający ból w plecach i zero pomocy (P nie dostał urlopu i musiał być w pracy).Gdyby nie mąż,który był przy mnie po powrocie do domu,jak tylko mógł to miałabym depresję poporodową murowaną-dlatego KOCHAM GO BARDZO
 
Ostatnia edycja:
Do góry