Postanowiłam skopiować moją opowieść o porodzie z wątku "poród",bo sie namieszało z tymi watkami i nie wiadomo gdzie umieszczać swije opowiesci z porodu.Moze by jakos połaczyc te dwa wątki??
Więc 26go lutego,kiedy już straciłam nadzieję,że zdążę się rozpakować w lutym i nawet sobie popłakałam przed południem,bo już czułam się bardzo zmęczona ciążą.O godzinie 15tej zaczęłam odczuwać lekkie skurcze,wczesniej gdzies ok.14tej poprzytulałam się z mężem-licząc,że to własnie przyśpieszy jakąs akcję-i jak sie okazało-po przytulaniu zaczęły się wkrótce skurcze.Były dość regularne co 10minut,ale nie takie znów silne,więc myślałam,że to może znów fałszywy alarm i się rozejdzie .Nie rozeszło się,więc powoli zaczęłam się zbierać w drogę do szpitala.Wzięłam prysznic,spakowałam resztę rzeczy i nadal czekałam,mąż mnie pnaglał,żeby już jechać,ale ja chciałam mieć pewność,że to jest to.W między czasie przyjechała bratowa męża z córką ,posiadziałyśmy,pogadały,w trakcie rozmowy skurcze ustały lekko,ale potem wróciły ze zdwojoną siłą-pomyślałam ,że to chyba nie żarty,szwagierka chyba zauważyła po mojej minie,że naprawdę się zaczyna i zachęcała bym już dlużej nie czekała.Ja zadzwoniłam jeszcze do kuzynki,opisałam jej moje objawy,kuzynka tez kazała natychmiast jechać.Potem poczułam ,że jest mi jakoś bardziej mokro w kroczu,ale nie wyglądało to na wody,a raczej na większa ilość śluzu.Była godzina 18.00,a ja nadal czekałam w domu-skurcze już nawet co 5minut,ale jakoś nie chciało mi się wierzyć,po tych wszystkich fałszywych alarmach,że to na pewno już,przerażała mnie myśl,że wszystko się uspokoi ,a ja zostane w szpitalu i będę czekała.Ale zaczęło bardziej boleć i co 3minuty,wtedy się przestraszyłam,że nie zdążę i kazałam mężowi zawieść mnie na pogotowie,bo gdybym zaczęła w drodze rodzić-a mam ponad 40km do szpitala,to bezpieczniej karetką.pojechaliśmy-z wrażenie i strachu troszkę się uspokoiło.Lekarz od razu zapakował mnie do karetki-akurat dyżur miał tego dnia lekarz specjalista ginekolog-pomyślałam,że w razie czego mogę rodzić bez obaw.Zaczęłam się martwić w drodze,że znów trochę akcja ustała-ale już nie ma odwrotu,ale karetka tak pędziła,po dziurach,że musiałam się dobrze trzymać,by z tych noszy nie wyoaść,sanitariusz mnie cały czas przepraszał,że tak tłucze w tym aucie,a ja pomyślałam,że po takim trzęsieniu,to mi to dziecko chyba zaraz samo wyleci.
Godz.około 20ta-W szpitalu szybkie formalności na IP-miły personel,potem na bloku porodowym mnie połozyli,podączyli do ktg,kręciły się trzy położne-bardzo fajne i miłe,ja sobie leżałam,a one wypełniały resztę dokumentacji-widziałam,że przygotowały już książeczkę zdrowia dziecka-pomyślałam-Boże,to naprawdę już.Podczas KTG skurcze były bardzo mocne i regularne,czułam to i pokazywało cały czas 100% skurczy.Potem badanie ,potem badanie przez lekarkę-bardzo miła pani,coś mówiły o tymże szyjka kompletnie nie przygotowana,że wszystko wysoko sie wydaje,sprawdziły,czy na pewno dzidzia jest na dole-USG,lek.pomasowała mi szyjkę-ból okropny,okazało sie,że szyjka dlatego tak wygląda,bo kiedyś miałam na niej zabieg konizacji i jest lekko zniekształcona-przyparta do tyłu-jakos tak,lekarka próbowała mi ją odgiąc.
Potem lewatywa,potem położna powiedziała,że moge robic co chcę,chodzić leżeć,skakać na piłce itd.No to sobie chodziłam i chodziłam i chodziłam,a skurcze były coraz mocniejsze.Na bloku porodowym było cichutko i spokojnie,bo rodziłam tej nocy tylko ja.Potem badanie-rozwarcie na 4cm,ktg-skurcze słabsze na wykresie,a ja czułam mocniejsze.Potem znów badanie,rozwarcie na 6,8cm-zdziwienie wszystkich,że tak szybko postępuje,bez żadnych wspomagaczy,więc ja znów na spacerek i siusiu i czuję,ze mi cis zrobiło "pyk" i wody poleciały-cały czas krwawiłam lekko od 1go badania.Wtedy zaczęło tak boleć po tych wodach,że ledwo doszłam do łóżka porodowego-tak bolało,skurcze już tak co minutkę,usiadłam na piłkę i czuję ,że musze przeć,mówię położnej,a ona nie wierzy,że już,ale każe się połozyc i bada mnie i jest w szoku-pełne rozwarcie i dzidzia się rodzi,szybciutko wszystkich zwołała,rozkładały wszystko w pędzie-one myślały,że mi do rana zejdzie,no i zaczęłam przeć-czułam,że to dzidzi jest na pewno większe od wszystkich moich poprzednich,parcie trwało około 5minut,był moment ,że zatrzymała sie główka w połowie-jak to usłyszałam,to parlam nie czekając na skurcz,by jak najkrócej dzidzia była uciśnięta w główkę i urodziłam moje 3800 kg szczęścia-była godzina 23.45,położyli mi go na brzuch,przez chwilkę przestał płakać-lekarka myślała,że nie oddycha i przykładała mu maskę z tlenem,ale położne mówiły do niej,że jemu tak dobrze u mamusi,że przestał płakać i oddycha normalnie-kolejny raz dane mi było przeżyć te magiczne chwile-dla mnie poród choć bolesny-jest magiczną chwilą,cudem,czymś niepowtarzalnym i to uczucie jak dziecko kładą na brzuch-niezastąpione.Nie byłam nacięta,ale leciutko pękłam jednak-tak że miałam dwa malutkie szwy,których nie czułam potem.Może trochę chaotycznie,ale czasu brak.Mój malutki już mnie woła,no i nie wiem,czy w tym wątku miałam w końcu opisać,czy w tym drugim,ale niech już tu zostanieżycze każdej kobiecie takiego nieskomplikowanego poroduJestem bardzo zadowolona z personelu Podkarpackiego Ośrodka Onkologicznego w Brzozowie,w którym dane mi było rodzić.