Mnie się syndrom wicia gniazda włączył całkiem niedawno, ze 2 tygodnie temu, i całe szczęście, że się włączył!!! Teraz się bardzo przydaje.
Po ponad 2-miesięcznej kawalerskiej przygodzie mojego mężusia właśnie leci 6 pranie i końca nie wiiiidać. Wczoraj kupiliśmy drugą suszarkę na pranie, w zamyśle dla Olka, ale teraz podczas sprzątania domu po moim powrocie to i te dwie to o wiele za mało. A na dworze pada i na balkonie nie ma sensu wieszać. Mówię Wam, cały dom w mokrych rzeczach, cała łazienka zakopana w brudach do prania. Mężowskie ciuchy - chyba zamiast prać nosił po kolei wszystko, co jeszcze było czyste; kilka kompletów pościeli, wszystkie ręczniki, jakie posiadamy w domu, w tym też kuchenne, 2 koce, serwety, no i w ogóle wszystko, co tylko mu się uzbierało. No ale pracując po 13 godzin dziennie i jeszcze nieraz w weekendy, a te nieliczne wolne weekendy spędzając ze mną, rzeczywiście nie miał kiedy zajmować się domem. Nie rozumiem tylko, jak można zapomnieć tak długo o podlewaniu kwiatów. Nawet jukę zmarnował - a myślałam, że to niemożliwe
.
Na szczęście po naszym wspólnym powrocie do domu w niedzielę posprzątał kurze, podłogi, umył kuchnię (ale tam był sajgon!!!), łazienkę, więc i tak najgorsze zrobił. A ja tak teraz codziennie sobie powolutku sprzątam całą resztę. Myślę, że z grubsza do porodu wszystko ogarnę
. A naprawdę mam co ogarniać. Pranie to tylko wierzchołek góry lodowej.
O gotowaniu na zapas i mrożeniu nawet nie mam co myśleć: mój smok pozera wszystko, co tylko znajdzie w lodówce, zamrażarce, szafkach... Jak go wieczorem głód dopada, to tylko z odkurzaczem mozna go porównać :-). No ale co się dziwić przy tych 13 godzinach na pełnych obrotach dzień w dzień.