Ruda porod marzenie, fajnie
My chodzimy prawie codziennie, czasami nawet dwa razy jak jest ladnie. Moje dziecko prawie wcale nie spi na spacerkach.
Mam chwile zanilm mala sie obudzi, wiec ja opisze porod.
Dwa dni przed terminem obudzilo mnie uczucie mokrosci, wstalam z lozka i poszlam do lazienki ale tan cisza. Byla to 1 nad ranem, nie bylam pewna czy to wody czy popuscilam. Zbudzila mojego L ale on stwierdzil ze to nie wody bo nie ma tego duzo i wrocil do spania. Po jakieja godzinie znowu mokro, zmienilam majtki i czekalam dalej; ok 5 nad ranem znowu mokro. Zadzwonilam do szpitala i kazali mi przyjechac sprawdzic. W szpitalu podlaczyli mnie pod ktg i zbadali, nie widzieli zeby mi wody odchodzily wiec odeslali mnie do domu. Od tej nocy az do porodu mialam w nocy "wycieki". W dniu terminu przyszla do mnie polozna i zrobila mi masaz szyjki; stwierdzila ze to nie wody mi odchodza a jesli nawet wody to gdzies tam z tylu i nie mam sie martwic. Rozwarcie mialam na okolo 3 cm, wg niej powinnam zaczac rodzic po jej masazu w ciagu 24 godzin. O 21 odszedl mi krwisty czop i juz wiedzialam ze zaczene rodzic w ciagu doby. Dzien po terminie poszlismy na 5 kilometrowy spacer i dodatkowo robilisny zakupy w centrum handlowym i moj L przegonil mnie po wszystkich mozliwych schodach.
Wieczorem zaczelam czuc lekkie skurcze ale jakos mi sie nie spieszylo i lezalam na sofie i gralam na tablecie zeby zabic czas. O godzinie 21( dokladnie 24 godziny od odejscia czopu) mialam skurcze co 5 min, nie byly jakies sile ale powiedzialam L zeby zadzwonil do szpitala. Tam oczywiscie kazali mi wziac paracetamol i czekac, ale on sie uparl ze juz rodze wiec powiedzieli zeby przyjechac. Kiedy podnioslam sie z sofy poczula taki bol ze odplynelam. Pojechalismy do szpitala, ale zeby nas wpuscili do srodka bylo 100 pytan do, moj L staral sie na nie odpowiadac ale byl tak zestrwowany ze zapomnial jezyka i ja darlam sie z drugiego konca z odpiwiedziami. W koncu pani z recepcji nas wpuscila, na porodowce nikt nie wiedzial ze idziemy wiec byly znowu pytania. Po chwili zaprowadzili nas dlugi korytarzem do pokoju gdzie polozna miala sprawdzic czy rodze. Tam posadzila nas w poczekalni i kazala czekac. Skurcze mialam juz co 2-3 min, a z bolu zrobilo mi sie tak niedobrze ze polecialam wymiotowac. Oczywiscie byl to mega wyczyn bo za nic nie mogla schylic sie nad kiblem. W koncu przyszla, wprowadzila mnie do pokoju i wtedy zobaczyla ze mialam cukrzyce i stwierdzila ze jestem w zlym miejscu; musialam wiec przejsc do innego pokoju- drugi koniec budynku. Podlaczyla mnie pod ktg i sprawidzila rozwarcie i okazalo sie ze wody mi odeszly... Ale kiedy niewiem:/
Dostalam dwie tabletki paracetamolu i zostawila mnie na 30 min pod ktg. Potem kazali mi przejsc do kolejnego pokoju gdzie mialam rodzic. Samego przejscia nie pamietam, pamietam tylko ze tam juz polaczyli mnie pod ktg znowu i bylam podlaczona az do konca porodu. Byla tam jakas inna pielegniarka albo dwie, probowaly mnie okryc bo zaczelam miec telepawki z zimna ( temperatura na porodowce jest 30 stopni). Poprosilam o Zzo, kazali mi przeczytac jakas ulotke i podpisac. Kiedy anestazjolog przyszla zrobic wkucie to zle podniesli mnie na lozku i siedzialam krzywo, niedosc ze zrobila mi zle wkucie to musiala zrobic jeszcze jedno. Zzo nie zadzialalo i zostalam przy samym gazie. Moj biedy L musial sprawdzac mi cukier co chwila a dodatkowo zlapalam goraczke i zaczeli mnie nawadniac i podawac antybiotyk bo okazalo sie ze zrobila mi sie infekcja bo to jednak wody odchodzimy od soboty. Po 24 mialam juz pelne rozwarcie i pozwolono mi przec, o 2 nad ranem wezwano doktor ktora stwierdzila zle ulozenie dziecka i polecila kolejna dawke zzo zeby spowolnic skurcze z nadzieja ze mala sie przekreci. Na nic byly moje placze ze mala od 3 miesiecy jest zle ulozona i nawet cwiczenia nie pomagaly. Tak wiec dostalam kolejna dawke, ktora niedzialala i przez kolejne dwie godziny musialam zapanowac nad bolami partymi. O 4 bez ponownego badania polozna kazala mi przec, i meczyla mnie prawie dwie godziny az przyszla ordynator. Wlozyla mi rece w macice i stwierdzila ze da rade mala przekrecic i wyciagnac kleszczami i mimo ze chcialam juz wtedy cesarke zmuszono mnie do podpisania zgodzy na kleszcze. Zabrano mnie na sale operacyjna i wtedy ktos sie zorietowal ze mam urodziny i zaczeli mi skladac zyczenia. Na sali opetacyjnej dostalam jeszcze dwa inne znieczulenia i w koncu unieruchomili mnie od piersi w dol. Doktor przekrecila mala i probowali ja wyciagnac, po jakims czasie malej zaczelo spadac tetno wiec zdecydowali sie na cesarke. Doktorka powiedziala ze polozna spieprzyla sprawe, ze gdyby wczesniej ja zawolala to mala nie bylaby tak zmeczona i obeszloby sie bez ciecia. O 6:32 wyciagneli moj skarb i tylko pozwolili mi zerknac i zabrali ja na intensywna terapie. Pozniej strali sie przez 12 godzin postawic mnie na nogi. Stracilam prawie 2 litry krwi i mialam miec transfuzje ale sama
sie wylizalam.
Tam sobie mysle, ze chore ambicje mojej poloznej mogly doprowadzic do tragedi i az mnie ciary przechodza.
Naszczecie juz to za nami