No to teraz ja o maratonie ...
Jak wiecie bóle i lekkie skurcze czułam już kilka dni wcześniej, w niedzielę (29.11) rano poszłam pod prysznic i nagle poczułam, że charakter bólu się zmienił... Więc sobie pomyślałam, ze chyba to dziś. No cóż, nieco się pomyliłam... Ok. 10.00 skurcze były co 5-7 min, więc biorąc pod uwagę odległość do szpitala uznałam, że jedziemy. Dojechaliśmy, oczywiście skurcze przeszły jak ręką odjął. Ale zanim pani wypełniła papierki i podłączyła mi ktg wróciły, co mniej niż 5 minut, rozwarcie nieco ponad 3 cm Zostawili mnie więc bo uznali, że akcja się rozpoczęła, ale z przyczyn min nie znanych na 2 godziny trafiłam na patologię (może nie było sali, albo chcieli się upewnić czy znowu mi nie przejdzie). Potem już przenieśli nie na porodówkę i się zaczęła męka. O każdy cm rozwarcia prawie półtorej godziny walki. odmówiłam znieczulenia i oksytocyny, bo jeszcze nie było tak najgorzej, w każdym razie do mniej więcej 6 cm bez problemu. Jak już zbliżałam się do 7 cm położna zaproponowała prysznic, stałam chyba z godzinę i było jako tako. Wróciłam na salę, rozwarcie 8 cm. Wtedy dopiero zaczęło boleć jak cholera. Wydawało mi się z każdym skurczem, ze bardziej się nie da, że nie wytrzymam, zaczęłam się drzeć, że nie dam rady. Mój na to spokojnie - to co - idziemy do domu, wrócimy jutro? Co tu dużo pisać. Pełne rozwarcie osiągnęłam mniej więcej o północy, byłam totalnie zmordowana. Jeszcze przed pełnym zaczęłam czuć potrzebę parcia, na co oczywiście za wcześnie, więc doszła walka o to, zeby nie przeć.
Dalej znów problem, skurcze osłabły, nie do wiary, ale pomiędzy skurczami prawie zasypiałam! Główka nie chciała się obniżyć, po kolejnych ok. dwóch godzinach wreszcie mogłam przeć.
No to dla mnie mam za krótkie skurcze, żeby się miało udać. Lekarz mówi, że nie dam rady sama urodzić, bo jestem za bardzo wyczerpana i że te skurcze za krótkie. Muszą podłączyć oksytocynę, bo tak naprawdę potrzeba jednego - maksymalnie dwóch długich skurczów, żebym wypchnęła. I że krocze jest nie do ochronienia, będą robić nacięcie. Mnie i tak było już wszystko jedno...
Faktycznie miał rację, na drugim skurczu przeszła główka i reszta. Była 2.55.
Poród łożyska to już bajka, nawet nie musiałam się wysilać, coś tam poruszali i samo wypadło ! Spytałam tylko, czy na pewno całe, czy wszystko wyszło. Potwierdzili. W międzyczasie pediatra dał małej 10 i położyli mi ją na brzuchu. Mój przeciął pępowinę.
Niestety nic ze słynnej euforii mnie nie ogarnęło. Chyba byłam po prostu zbyt wyczerpana. Po prostu zajebista ulga, że już po wszystkim i że mała cała i zdrowa.
Mała rozerwała mnie prawie na pół. Jak lekarz z położną zaczęli między sobą rozmawiać o uszkodzeniach i jak zobaczyłam minę mojego faceta, to wiedziałam, ze musi być niefajnie.
W każdym razie lekarz mówi, będę teraz znieczulać i szyć, ale najpierw oglądnę szyjkę - wygląda, ze cała. Dali niby jakieś znieczulenie, a tu boli jak cholera, więc mówię, ze ja czuję nie szycie tylko ból.
- Bo muszę założyć szwy wewnętrzne w pochwie (!), a tam się nie da znieczulić.
Potem mi mój owiedział, że ona po prostu wyciągnęli mi pochwę ze środka, poszyli, włożyli na miejsce i zaczęli szyć dalej.
A potem to juz było fajnie. Zostawili nas samych, oglądaliśmy naszą córeczkę, stwierdziliśmy, ze ma stopy jak podolski złodziej i oczywiście, ze jest śliczna. Położna wrócila po 2 godzinach, próbowała mi przystawić malutką do piersi, ale nie chciała ssać. Stwierdziła, że może jest tez za bardzo zmęczona i że może na noworodkowej załapie.
Jak się okazało, mała nie miała odruchu szukania, chwytania, ssania...
Po trzech dniach walki, przy olbrzymiej pomocy położnych (wielkie słowa uznania za cierpliwość), krocek po kroczku, malutka zaczęła ssać. Teraz już karmię normalnie. Położne nie ukrywały, ze duze znaczenie miało to, że mam dużą ilość pokarmu i malutka początkowo nie musiała się zamęczać, zeby coś dostać. Teraz zresztą też nie musi :-) A ja dzieki temu mam całe brodawki.
Potem jeszcze 3 dni, bo mała zażółkła, 12 godzin opalania i w sobotę wreszcie do domku. Teraz już chyba OK, mała blednie z każdym dniem.
To chyba tyle.
PS. Jak teraz pomyślę, ze bałam się, ze nie zdążę dojechać ....
Jak wiecie bóle i lekkie skurcze czułam już kilka dni wcześniej, w niedzielę (29.11) rano poszłam pod prysznic i nagle poczułam, że charakter bólu się zmienił... Więc sobie pomyślałam, ze chyba to dziś. No cóż, nieco się pomyliłam... Ok. 10.00 skurcze były co 5-7 min, więc biorąc pod uwagę odległość do szpitala uznałam, że jedziemy. Dojechaliśmy, oczywiście skurcze przeszły jak ręką odjął. Ale zanim pani wypełniła papierki i podłączyła mi ktg wróciły, co mniej niż 5 minut, rozwarcie nieco ponad 3 cm Zostawili mnie więc bo uznali, że akcja się rozpoczęła, ale z przyczyn min nie znanych na 2 godziny trafiłam na patologię (może nie było sali, albo chcieli się upewnić czy znowu mi nie przejdzie). Potem już przenieśli nie na porodówkę i się zaczęła męka. O każdy cm rozwarcia prawie półtorej godziny walki. odmówiłam znieczulenia i oksytocyny, bo jeszcze nie było tak najgorzej, w każdym razie do mniej więcej 6 cm bez problemu. Jak już zbliżałam się do 7 cm położna zaproponowała prysznic, stałam chyba z godzinę i było jako tako. Wróciłam na salę, rozwarcie 8 cm. Wtedy dopiero zaczęło boleć jak cholera. Wydawało mi się z każdym skurczem, ze bardziej się nie da, że nie wytrzymam, zaczęłam się drzeć, że nie dam rady. Mój na to spokojnie - to co - idziemy do domu, wrócimy jutro? Co tu dużo pisać. Pełne rozwarcie osiągnęłam mniej więcej o północy, byłam totalnie zmordowana. Jeszcze przed pełnym zaczęłam czuć potrzebę parcia, na co oczywiście za wcześnie, więc doszła walka o to, zeby nie przeć.
Dalej znów problem, skurcze osłabły, nie do wiary, ale pomiędzy skurczami prawie zasypiałam! Główka nie chciała się obniżyć, po kolejnych ok. dwóch godzinach wreszcie mogłam przeć.
No to dla mnie mam za krótkie skurcze, żeby się miało udać. Lekarz mówi, że nie dam rady sama urodzić, bo jestem za bardzo wyczerpana i że te skurcze za krótkie. Muszą podłączyć oksytocynę, bo tak naprawdę potrzeba jednego - maksymalnie dwóch długich skurczów, żebym wypchnęła. I że krocze jest nie do ochronienia, będą robić nacięcie. Mnie i tak było już wszystko jedno...
Faktycznie miał rację, na drugim skurczu przeszła główka i reszta. Była 2.55.
Poród łożyska to już bajka, nawet nie musiałam się wysilać, coś tam poruszali i samo wypadło ! Spytałam tylko, czy na pewno całe, czy wszystko wyszło. Potwierdzili. W międzyczasie pediatra dał małej 10 i położyli mi ją na brzuchu. Mój przeciął pępowinę.
Niestety nic ze słynnej euforii mnie nie ogarnęło. Chyba byłam po prostu zbyt wyczerpana. Po prostu zajebista ulga, że już po wszystkim i że mała cała i zdrowa.
Mała rozerwała mnie prawie na pół. Jak lekarz z położną zaczęli między sobą rozmawiać o uszkodzeniach i jak zobaczyłam minę mojego faceta, to wiedziałam, ze musi być niefajnie.
W każdym razie lekarz mówi, będę teraz znieczulać i szyć, ale najpierw oglądnę szyjkę - wygląda, ze cała. Dali niby jakieś znieczulenie, a tu boli jak cholera, więc mówię, ze ja czuję nie szycie tylko ból.
- Bo muszę założyć szwy wewnętrzne w pochwie (!), a tam się nie da znieczulić.
Potem mi mój owiedział, że ona po prostu wyciągnęli mi pochwę ze środka, poszyli, włożyli na miejsce i zaczęli szyć dalej.
A potem to juz było fajnie. Zostawili nas samych, oglądaliśmy naszą córeczkę, stwierdziliśmy, ze ma stopy jak podolski złodziej i oczywiście, ze jest śliczna. Położna wrócila po 2 godzinach, próbowała mi przystawić malutką do piersi, ale nie chciała ssać. Stwierdziła, że może jest tez za bardzo zmęczona i że może na noworodkowej załapie.
Jak się okazało, mała nie miała odruchu szukania, chwytania, ssania...
Po trzech dniach walki, przy olbrzymiej pomocy położnych (wielkie słowa uznania za cierpliwość), krocek po kroczku, malutka zaczęła ssać. Teraz już karmię normalnie. Położne nie ukrywały, ze duze znaczenie miało to, że mam dużą ilość pokarmu i malutka początkowo nie musiała się zamęczać, zeby coś dostać. Teraz zresztą też nie musi :-) A ja dzieki temu mam całe brodawki.
Potem jeszcze 3 dni, bo mała zażółkła, 12 godzin opalania i w sobotę wreszcie do domku. Teraz już chyba OK, mała blednie z każdym dniem.
To chyba tyle.
PS. Jak teraz pomyślę, ze bałam się, ze nie zdążę dojechać ....
Ostatnia edycja: