nie wiem jak to wyjaśnić słowami. Jemu jest dobrze jak jest, bo jestem ja i nic mu więcej do szczęścia nie trzeba. Chciałby mieć ze mną dziecko, ale nie jest mu ono potrzebne do szczęścia, nie czuje braku. Jeżeli się uda, to będzie szczęśliwy, bo generalnie chce dziecka i ja też wiem, że będzie dobrym ojcem, ale jeżeli się nie uda, to on nie odczuje jego braku. On ma takie "jak się uda, to się uda, jak się nie uda, to się nie uda". Jego życie nie straci na braku dziecka. Nie wiem jak to ująć w słowa, żeby nie zabrzmiało to jakoś nieczule, bo on jest naprawdę kochanym człowiekiem, ale nie umie (mimo swoich starań, naprawdę) zrozumieć mojej comiesięcznej załamki - mój mąż bardziej przejmuje się moim stanem na widok negatywnego testu niż samym faktem, że jest negatywny. Jeżeli by wyszedł pozytyw to by był naprawdę super szczęśliwy, ale ten negatyw to z jego perspektywy nie jest tragedia, tragedią jest to, że ja to tak przeżywam.