Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to wszystko dlatego, że nie wiemy, jak jest po drugiej stronie.
Dlatego np. mam koleżanki, które po swojej ciąży zerwały ze mną kontakt, bo nie ma ze mną o czym rozmawiać. A starałam się, naprawdę. Ale nikt najwyraźniej nie zrozumie matki tak jak inna matka.
Więc najwyraźniej nie ma ze mną o czym pogadać, fakt.
Nie w tym rzecz, że to, co mówią szczęśliwi rodzice, mnie denerwuje, śmieszy czy że chcę to oceniać.
Jestem po prostu zazdrosna - bo tak to chyba działa, nie? Dlatego pewnie moje odczucia są trochę wyolbrzymione.
Ja naprawdę nie szufladkuję. Bo to ja jestem wyjątkiem w tym wszystkim. To ja jestem zaszufladkowana. Bo praktycznie nie ma dla mnie społecznie miejsca w takim razie.
Nie wiem, jaką będę matką, może taką samą, a może się nigdy nie przekonam.
Rozumiem, że dzieci są absorbujące - spędzam z nimi w pracy całe dnie.
Ale... przecież kiedyś z tymi wszystkimi ludźmi mieliśmy o czym rozmawiać i mogliśmy na siebie liczyć. Może jestem głupia, ale wydaje mi się, że jeśli się rozumieliśmy dawniej, to dlaczego teraz mam uznać to za naturalne, że gdybym chciała pogadać o mojej stracie, to w sumie normalne, że nie mogę, bo przecież dzieci biegają... Rozumiem, że to ważne, szanuję, interesuję się, ale... no ok, jest inaczej.