Czesc dziewczyny, to teraz kolej na mnie....
We wtorek, 30 czerwca obudziłam się o godz 4, poszłam do łazienki zrobic siusiu i wróciłam do łóżka, o godz, 4.18 poczułam lekkie ukłucie w dole brzucha, jakoś odrazu wiedziałam że to jest to, że się zaczyna... Czekalam na postępy akcji skurczowej, nie bałam się... Były coraz częstrze i coraz dłuższe, tak wytrwałam do ok godz 9, gdy skórcze były co ok. 10 min a o 9.30 byłam już na sali porodowej z rozwarciem na 3 palce, tam wszystko postępowało wmiare szybko, potem rozwarcie na 4, 5...., masaż szyjki... Ból był nie do wytrzymania, ale wiadomo że bez tego nie da się urodzic, prosiłam o cos przeciwbólowego, w sumie dostałam przeciwbólowe 2 razy. Akcja skórczowa zaczęła zanikac, dostałam kroplówkę, ból czułam z podbrzusza i z pleców. Wkońcu zaczęły się skurcze parte, pierwsze nic, drugie i trzecie też się nie udało, ale to chyba dlatego że za słąbo parłam, chyba nie potrafiłam, ale przy czwartej akcji, po trzecim partym wkońcu się udało, byłam przeszczęśliwa jak słyszałam płacz swojego dziecka, wtedy mój płacz zamienił się w łzy szczęścia. Pielęgniarka zapytała: Mogę ją sobie zabrac? A ja: nie, a ona na to: To masz ją na całe życie i położyła mi Oliwię na brzuchu.....
W sumie wszystko trwało 2 godziny, Mała dostała 10 pkt. I oczywiście nie obyło się bez nacięcia, ale to nie bolało, szycie też nie, zostałam jeszcze wyłyżeczkowana, nieprzyjemne uczucie, ale też nie bolało.