no to na mnie kolej;-)
ja sama tak sobie myślę, że miałam powtórkę z "rozrywki" dwa lata temu, bo zaczęło się identycznie... tylko teraz trwało troszkę krócej, ale teraz od początku...
Termin miałam na 8 lipca, ale cały dzień nic się nie ruszało... siedziałam w pełnej gotowości, bo miałam nadzieje na terminowe rozwiązanie... ale tak minął cały dzień, poszłam się w końcu myć i położyłam się do łóżka... było ok. godz 21 i tak sobie pomyślałam, że chyba jednak się Juniorek ruszy... czułam to chyba tylko i wyłącznie w moczu, bo żadnej akcji nie było ale dużo się nie pomysliłam, bo obudziłam się o 22.47 -> wody mi odeszły;-) byłam w siódmym niebie:-) obudziłam D, żeby nie jechał zaspany, a on zamiast dać mi się ubrać na spokojnie to od razu pobiegł po teściową (piętro niżej), żeby z Natalką miał kto zostać... a my się wybraliśmy do szpitala... tam musieliśmy chwilę poczekać, bo był początek pełni, więc masakrycznie dużo pacjentek mieli i się nie wyrabiali z papierami... i tak po północy miałam zrobione usg (3700g) i powędrowałam na patologię, gdzie wbili mi wenflon, bo o 6 rano miałam dostać antybiotyk gdyby się żadna akcja nie zaczęła... ale na szczęście zaczęło się... na patologii leżałam pod ktg i skurcze od razu co 3-4minuty... początkowo do zniesienia, a potem już bolesne regularne, więc powędrowałam sobie na porodóweczkę;-) tam następne ktg, w końcu po 4 rano zadzwoniłam po D, żeby wracał (wczesniej odesłali go do domu, ale na to był przygotowany). i tak się jeszcze chwilę pomęczyłam, a pozniej ... jak zaczęły mi się skurcze parte, tak myslalam ze nie wytrzymam... w koncu kazali mi się połozyc na łózku i zaczynamy rodzic... nie miałam już siły nawet oddychac, wiec ręce i nogi mi zdrętwiały (D. mówi że mu prawie palce połamałam). Parło mi się okropnie, czułam się jakby mi się akcja cofała. ALe na szczęście w końcu się udało-> wyszła główka i już było z górki... tylko mały był siny (przez to moje nieszczęsne oddychanie), ale 10 pkt zarobił We czwartek 9lipca o 6.05 był już z nami:-) 3 szwy na pęknięte krocze założone i po 8.00 już bylismy na sali matki z dzieckiem...
W sobotę się okazało, że muszę dostac kilka zastrzyków z oksytocyny i antybiotyk, ale już jest wszystko ok... z antybiotykiem mogę funkcjonować, a wolę to niż leżenie w szpitalu
ja sama tak sobie myślę, że miałam powtórkę z "rozrywki" dwa lata temu, bo zaczęło się identycznie... tylko teraz trwało troszkę krócej, ale teraz od początku...
Termin miałam na 8 lipca, ale cały dzień nic się nie ruszało... siedziałam w pełnej gotowości, bo miałam nadzieje na terminowe rozwiązanie... ale tak minął cały dzień, poszłam się w końcu myć i położyłam się do łóżka... było ok. godz 21 i tak sobie pomyślałam, że chyba jednak się Juniorek ruszy... czułam to chyba tylko i wyłącznie w moczu, bo żadnej akcji nie było ale dużo się nie pomysliłam, bo obudziłam się o 22.47 -> wody mi odeszły;-) byłam w siódmym niebie:-) obudziłam D, żeby nie jechał zaspany, a on zamiast dać mi się ubrać na spokojnie to od razu pobiegł po teściową (piętro niżej), żeby z Natalką miał kto zostać... a my się wybraliśmy do szpitala... tam musieliśmy chwilę poczekać, bo był początek pełni, więc masakrycznie dużo pacjentek mieli i się nie wyrabiali z papierami... i tak po północy miałam zrobione usg (3700g) i powędrowałam na patologię, gdzie wbili mi wenflon, bo o 6 rano miałam dostać antybiotyk gdyby się żadna akcja nie zaczęła... ale na szczęście zaczęło się... na patologii leżałam pod ktg i skurcze od razu co 3-4minuty... początkowo do zniesienia, a potem już bolesne regularne, więc powędrowałam sobie na porodóweczkę;-) tam następne ktg, w końcu po 4 rano zadzwoniłam po D, żeby wracał (wczesniej odesłali go do domu, ale na to był przygotowany). i tak się jeszcze chwilę pomęczyłam, a pozniej ... jak zaczęły mi się skurcze parte, tak myslalam ze nie wytrzymam... w koncu kazali mi się połozyc na łózku i zaczynamy rodzic... nie miałam już siły nawet oddychac, wiec ręce i nogi mi zdrętwiały (D. mówi że mu prawie palce połamałam). Parło mi się okropnie, czułam się jakby mi się akcja cofała. ALe na szczęście w końcu się udało-> wyszła główka i już było z górki... tylko mały był siny (przez to moje nieszczęsne oddychanie), ale 10 pkt zarobił We czwartek 9lipca o 6.05 był już z nami:-) 3 szwy na pęknięte krocze założone i po 8.00 już bylismy na sali matki z dzieckiem...
W sobotę się okazało, że muszę dostac kilka zastrzyków z oksytocyny i antybiotyk, ale już jest wszystko ok... z antybiotykiem mogę funkcjonować, a wolę to niż leżenie w szpitalu