Gieniek – chłopaki fajnie sobie radzą z gęstszymi pokarmami, jedzą chlebek, sami sobie odgryzają, skórki też im daję i też się nie dławią, groszek zielony też jest ok, banana też sobie sami odgryzają, niejednokrotnie duże kawałki i radzą sobie z tym jak dla mnie w porządku (przesuwanie paluszkiem
:-))
To co mnie niepokoi to to, że Dawid ma czasem taki „odruch”, że nagle tak mocno chwyta, ściąga rączki i jest przy tym niesamowicie silny jak na takie chucherko, to takie dziwne jest. Nie umiem tego dobrze opisać. Niby się cieszy a nie wiem, czy nie umie tego inaczej okazać? No i pominął całkowicie etap gaworzenia, nie słyszałam u niego żadnych gaga ani gege ani żadnych takich innych, choć cały czas jest ata, ati, nanana, babababa, mamama… poza uczy się nowych rzeczy, powtarza czynności, pytany gdzie co jest dobrze wskazuje coraz więcej rzeczy… no i to on raczkował jako pierwszy, on wstawał jako pierwszy, pierwszy zaczął się przesuwać wzdłuż mebli itp. Więc teoretycznie więcej jest rzeczy, które mnie nie niepokoją, ale mimo wszystko mam jakiś taki niepokój…
Lola i gieniek – maluchy macie cudowne! Gabryś to niesamowice śliczny chłopczyk. Mati taki już duży a Lenka – nie dziwię się, że wszyscy Ci ją na ręce zabierają – jak to mówi moja mama – do zacałowania
J No i Laura taki śmieszek mały
;-)
Dziewczyny- zgadzam się z przedmówczyniami – nie ma związków idealnych, my też się kłócimy, też nieraz mamy siebie dość, ale najważniejsze że się kochamy i szanujemy, ale przy bliźniakach miłość małżeńska wystawiana jest na wielkie próby, grunt to wyjść z nich obronną ręką. A teściowe, jedne z nas mają więcej szczęścia inne mniej, ja na szczęście zaliczam się do tych pierwszych choć i tak musimy się „docierać” ale na szczęście jest w większości po mojemu a muszę przyznacz, że i ona ma rację w niektórych sprawach
Dzisiaj miałam masakrę jedzeniową, obrazili się czy co. Nie chcieli jeść żadnej zupki… ani kupnej ani mojej… a Piotruś jeszcze kaszki też nie chciał, nic co było na łyżeczce… myślałam że oszaleję. W końcu skończyło się na jajku i bułce z szyneczką i najlepiej było jak sami sobie ładowali do buziek. Niby dobrze bo sami jedzą i chcą, ale wiadomo jak potem sami wyglądają, że o kuchni nie wspomnę
Wczoraj miałam apogeum jakieś, aż się poryczałam wieczorem i zasnęłam przed 20…

Najpierw jak zwykle było grymaszenie przy jedzeniu, Piotrusiowi coś stanęło w gardle (tak mi się wydaje) i próbował sobie to paluszkiem wydobyć i zwymiotował. Przebrałam, znowu paluszek do buzi i znowu zwymiotował… Poszedł spać. Obudził się Dawid, Tadek niejadek… zupka be. W końcu nic mu nie dałam bo nie miałam nic co by mu odpowiadało, ale pomyślałam – a może mięsko. Wziął do buzi i zwymiotował… trzecie przebieranie i szorowanie kuchni… Obudził się Piotruś z takim wrzaskiem i rykiem, że 30 min go nie mogłam uspokoić, a Dawid to z tych co mają wiele empatii w sobie, więc też zaczął marudzić i popłakiwać… jak już w końcu udało mi się ich zainteresować czymś nowym – czyli nocnikami, które dopiero co przyszły to stwierdziłam, a co mi tam, mało mam problemów i posadziłam na nocnik Piotrusia i ściągam pieluchę Dawidowi ale na stojąco bo za nic nie chciał się położyć i patrzę a tam na pieluszce ślad jakby po kupce ale kupki brak, no nic sadzam małego na nocnik, robię krok do przodu i nagle czuję, że mam miękko pod stopą i ciepło…

więc wściekła szoruję wykładzinę, chłopaki zafascynowani piosenkami, które im puściłam w TV, ja mam już dość… ok. pomyślałam, Dawid nic nie jadł od 6h może jednak zupka mu podejdzie, więc ściągam marudy z nocników, Piotruś do bujaczka i patrzy dalej na piosenki a Dawid do krzesełka. Nawet coś zjadł, głupia odstawiłam krzesełko w kąt nie myśląc totalnie że te moje łobuzy przecież wstają wszędzie, więc Dawid podszedł do krzesełka, wstał opierając się o nie i poleciał razem z tym krzesełkiem a krzesełko na niego (myślałam, że te krzesełka nie są takie wywrotne), znowu uspokajanie razy dwa bo Piotruś też zaczął płakać skoro Dawidek tak mocno płakał… wraca mąż, wściekła na wszystko i na wszystkich się pokłóciłam z nim i poszłam do kuchni się wyładować sprzątając, nie zauważyłam szklanki i spadła z wielkim hukiem i w drobny mak, jako że nie miałam kapci nastąpiłam na kawałek szkła…

wystawiłam białą flagę… położyłam się wykończona psychicznie jak nigdy…
Pewnie nie jedna z Was ma taką historię za sobą, ale sobie pomyślałam, że Wy to mnie najlepiej zrozumiecie.