Patri
Mamy lutowe'07 Zadomowiona(y)
A ja się weszłam pożalić :-
-
-
-(
Nie mam siły do tego dziecka, po prostu nie mam siły. Wykańcza mnie i tyle. Mam ochote schować sie pod kołdrę i nie wychodzić. Jak mam iść po nią do żłobka to jeży mi się skóra. Przykre doświadczenia z nią mam. Płacze, wrzeszczy, bez żadnego wyraźnego powodu. I to nie tak od tygodnia, czy dwóch, że sobie myślę gdzie się podziało moje super dziecko? ... Chyba od zawsze tak mamy. Wczoraj wróciłyśmy ze żłobka, w domu było ok, do chwili kiedy cos nie udało jej sie włożyć (nie chce mi sie tłumaczyć co w co). Zaczęła rzucać, i zabawki, i siebie na podłogę, do mnie podbiegła i pac mnie z rozmachem. Mówię:"nie bijemy mamy". A ona znowu pac mnie!!
A potem ŁA!! Więc ją biorę na kolana, a ta albo mnie okłada, albo sie nie da dotknąć - przytulić, "ziośtaf"! I siedze jak na tureckim kazaniu bez ruchu, bo "ziośtaf", a jak jednak ją ruszę, przygarnę, przytulę, pocałuję, to jeszcze zgarnę po gębie!!
A najlepsze jest to, że jak przychodzi tata, to mam w domu wspaniałego, madrego współpracującego aniołka.
Wyć mi się chce jak cholera!! Wyyyyyyyyyyyyyććććć.
Nie umiem sobie z nią radzić, denerwuję sie za szybko. Jak tylko mnie widzi to przylezie i jęczy. Na ręce ją biorę jak chce, i tak źle, "dać gazete", dasz gazetę, a ona ja sru o podłogę. I "ziośtaf" i klepie mnie na okrągło.
Ja po prostu jestem u kresu sił.
Dzisiaj ją zaciągnęłam prawie do żlobka, ludzie się oglądali, ta wyła a ja ją ciągnęłam. Jakas durna baba do mnie: "Weźcie to dziecko na ręce." Jak na nią nie wyjechałam, żeby sama się brała na ręce i żeby się nie wtrącała z łaski swojej i szła swoją drogą. Bartek tez dorzucił zeby sie nie wtrącała.
Przechodnie są zawsze najlepiej doinformowani co trzeba robić.
Tak samo jak kiedyś miałam dosyc szarpania sie z nią w czasie powrotu ze złobka, bo jak tylko wzięłam ją za rękę to sie kładła na chodniku i nie chciała iść. W końcu się zawziełam i mimo prostesów całą drogę trzymałam ja za rękę i chwaliłam, że tak ładnie idzie. I też jakas mądra baba się dołączyła do nas i gada: że tu szeroki chodnik i że mozna ją puścić a nie wlec za rekę i że wtedy nie będzie płakać. Mało nie ugryzłam babsztyla. Zapytałam grzecznie, acz dobitnie: "Czy mogę jednak iść z własnym dzieckiem za rękę!?" Odeszła szybciutko zniesmaczona...
Ja i Bart czujemy, że nas przerasta to co to dziecko wyprawia, te tony, w które wchodzi bez powodu i to że za nic nie reaguje i nie można sie z nią dogadać. Jazgot od rana do nocy z przerwą na żłobek, bo tam sie nie skarżą, chyba że nie słyszą, jak to bywa....
Ja ku..r..wa wymiękam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Psycholog może i radzi, ale chyba mysli sobie że jestem kwiatem lotosu i cierpliwość moją jest jak ocean, niewyczerpana. No nie jest tak, kur..wa!!!
Parę razy powtórze, ale jak nie skutkuje, to zaczynam się zwyczajnie drzeć. No jasne że źle mi z tym i psycholog ewnie spokojnie gadałaby do dziecka dalej....
Julcia chce pić. Proszę pić Julciu, ale nie rozlej. A dzidzia napełni policzki, popatrzy na mnie i wylewa zawartość ust na bluzkę. No i co mam kurna powiedzieć?
"O wylało się. Prosze szmatkę. Trzeba wytrzeć.???"
Jak w tych zakichanych poradnikach??? Wczesniej sie darłam, a teraz mówię, będziesz chodzic w mokrej...
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nie mam siły do tego dziecka, po prostu nie mam siły. Wykańcza mnie i tyle. Mam ochote schować sie pod kołdrę i nie wychodzić. Jak mam iść po nią do żłobka to jeży mi się skóra. Przykre doświadczenia z nią mam. Płacze, wrzeszczy, bez żadnego wyraźnego powodu. I to nie tak od tygodnia, czy dwóch, że sobie myślę gdzie się podziało moje super dziecko? ... Chyba od zawsze tak mamy. Wczoraj wróciłyśmy ze żłobka, w domu było ok, do chwili kiedy cos nie udało jej sie włożyć (nie chce mi sie tłumaczyć co w co). Zaczęła rzucać, i zabawki, i siebie na podłogę, do mnie podbiegła i pac mnie z rozmachem. Mówię:"nie bijemy mamy". A ona znowu pac mnie!!
A potem ŁA!! Więc ją biorę na kolana, a ta albo mnie okłada, albo sie nie da dotknąć - przytulić, "ziośtaf"! I siedze jak na tureckim kazaniu bez ruchu, bo "ziośtaf", a jak jednak ją ruszę, przygarnę, przytulę, pocałuję, to jeszcze zgarnę po gębie!!
A najlepsze jest to, że jak przychodzi tata, to mam w domu wspaniałego, madrego współpracującego aniołka.
Wyć mi się chce jak cholera!! Wyyyyyyyyyyyyyććććć.
Nie umiem sobie z nią radzić, denerwuję sie za szybko. Jak tylko mnie widzi to przylezie i jęczy. Na ręce ją biorę jak chce, i tak źle, "dać gazete", dasz gazetę, a ona ja sru o podłogę. I "ziośtaf" i klepie mnie na okrągło.
Ja po prostu jestem u kresu sił.
Dzisiaj ją zaciągnęłam prawie do żlobka, ludzie się oglądali, ta wyła a ja ją ciągnęłam. Jakas durna baba do mnie: "Weźcie to dziecko na ręce." Jak na nią nie wyjechałam, żeby sama się brała na ręce i żeby się nie wtrącała z łaski swojej i szła swoją drogą. Bartek tez dorzucił zeby sie nie wtrącała.
Przechodnie są zawsze najlepiej doinformowani co trzeba robić.
Tak samo jak kiedyś miałam dosyc szarpania sie z nią w czasie powrotu ze złobka, bo jak tylko wzięłam ją za rękę to sie kładła na chodniku i nie chciała iść. W końcu się zawziełam i mimo prostesów całą drogę trzymałam ja za rękę i chwaliłam, że tak ładnie idzie. I też jakas mądra baba się dołączyła do nas i gada: że tu szeroki chodnik i że mozna ją puścić a nie wlec za rekę i że wtedy nie będzie płakać. Mało nie ugryzłam babsztyla. Zapytałam grzecznie, acz dobitnie: "Czy mogę jednak iść z własnym dzieckiem za rękę!?" Odeszła szybciutko zniesmaczona...
Ja i Bart czujemy, że nas przerasta to co to dziecko wyprawia, te tony, w które wchodzi bez powodu i to że za nic nie reaguje i nie można sie z nią dogadać. Jazgot od rana do nocy z przerwą na żłobek, bo tam sie nie skarżą, chyba że nie słyszą, jak to bywa....
Ja ku..r..wa wymiękam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Psycholog może i radzi, ale chyba mysli sobie że jestem kwiatem lotosu i cierpliwość moją jest jak ocean, niewyczerpana. No nie jest tak, kur..wa!!!
Parę razy powtórze, ale jak nie skutkuje, to zaczynam się zwyczajnie drzeć. No jasne że źle mi z tym i psycholog ewnie spokojnie gadałaby do dziecka dalej....
Julcia chce pić. Proszę pić Julciu, ale nie rozlej. A dzidzia napełni policzki, popatrzy na mnie i wylewa zawartość ust na bluzkę. No i co mam kurna powiedzieć?
"O wylało się. Prosze szmatkę. Trzeba wytrzeć.???"
Jak w tych zakichanych poradnikach??? Wczesniej sie darłam, a teraz mówię, będziesz chodzic w mokrej...
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ostatnia edycja: